poniedziałek, 9 kwietnia 2012

1.1 Nuda

Nie ma to jak nuda. Teoretycznie rzecz biorąc, zjawisko rzyjemne, ponieważ zazwyczaj występuje po ciężkiej pracy, a wtedy choćchwilowa nuda jest najlepszym urlopem od codzienności. Gorzej, gdy okazuje się,że jedyne, co możesz zrobić, to usiąść przy oknie i liczyć krople deszczuspływające po szybie. I tak przez… no właśnie, ile? Dzień w dzień. Jedyne, co możesz zrobić, to usiąść przy oknie i obserwować świat znajdujący się nazewnątrz.
Chwila, moment! Przecież okno jest na pierwszym piętrze, atuż obok rośnie ogromne drzewo. Można wyjść, by po jakimś czasie wrócić, albo inie! Niezauważonym!
Niezauważonym…
Albo i nie…
Żeby to było takie proste: nikt cię nie widzi, możesz robićco chcesz, by z pozoru ciągle udawać grzeczną dziewczynę, która nagle ucieknie…
A może jeszcze zwiążesz włosy w piękne kiteczki za pomocąswoich gumek z małymi misiami. Różowa sukieneczka, pięknie wypolerowane buciki…
Anioł, nie dziecko.
Tylko że to dziecko nie ma już pięciu lat! Ono chce przygód!Ono chce życia! To dziecko chce się w końcu dowiedzieć, gdzie są rodzice! Todziecko chce odpowiedzi, tylko i aż tyle…
A co otrzymuje w zamian? Luani, siedź tu. Nie tylko tobiesię to nie podoba, mnie również. Ja też chciałbym, żebyś mogła w końcu wyjść.
Ale ciebie to nie obchodzi. Ty po zakończeniu swojej służbymożesz wrócić do domu, do rodziny. Do swojej ciężarnej żony. Ty nie musiszsiedzieć w zamkniętym pokoju od tak długiego czasu! Ty możesz gdzieś pojechać,zwiedzić coś, poznać coś nowego. Ja nie… Moją nowością jest nowy pokój, nowyklimat wyczuwalny przez  małą dziurę podoknem…
Ty chociaż wiesz, gdzie się aktualnie znajdujesz. Ja nie.
Pewnego dnia przyszedłeś do mojego pokoju z kawałkiem tortuw jednym ręku i tajemniczą torebką prezentową w ręce numer dwa.
„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Luani” – to byłopierwsze zdanie, jakie wypowiedziałeś do mnie tego dnia. I jedno z ostatnich…
- Sem, czy to aby na pewno pierwszy lipca? Nie blefujesz? –zapytałam niespokojnie, przyglądając się tobie, siedzącemu obok na łóżku. Wtedy,Sem, zrobiłeś zaskoczoną minę i pokiwałeś głową na znak zgody.
- Wybacz, ale zaraz muszę wracać do reszty. Mamy okołopięciu minut. Wyjmij szybko to, co dla ciebie kupiłem. Liczę, że chociaż trochępoprawi ci to nastrój.
Okazało się, że ów prezentem jest zeszyt. Zwykły zeszyt wkratkę, a do tego pięć długopisów: dwa czarne, dwa niebieskie i jeden czerwony.
- Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Czy wiesz coś…
- Nie, nic nie wiem na temat twojej rodziny, Luani –przerwałeś mi.
- A czy…
- Nie, nie możesz dostać swojego wachlarza czy teżnaszyjnika. Nie ja o tym decyduję tylko Oni. Dla mnie to zwykłe przedmioty, dlaNich- broń. Wiedzą, co potrafisz zdziałać z ich pomocą i tego właśnie sięobawiają – Sem, uciekałeś wzrokiem przed moim spojrzeniem. Po chwili zapytałeśledwie słyszalnym głosem, jakby obawiając się podsłuchu: kontaktowałaś się możez Amirą*? 
- Przecież jest moim duchem stróżem. Musi mnie pilnować ipomagać mi, czy tego chcę, czy nie – uśmiechnęłam się złośliwie – a możemyślisz, że ci nagle powiem, kiedy tu była ostatnio, albo kiedy ma w planachnajbliższe odwiedziny mojej osoby? Nie licz na to. Tego, kiedy tu była, niezdradzę. Nigdy. A jej najbliższe odwiedziny… No cóż, nie wspomniała żadnejkonkretnej daty. Czy to wszystko, co chciałeś wiedzieć?
- Nie, ale dobrze wiesz, że nie mam teraz czasu, by tudłużej siedzieć – rzekłeś, poczym wstałeś i odwróciłeś się powoli ku drzwiom.
- Sem, mam prośbę. Powiedz mi, że wszystko się ułoży.Nieważne jak, byle tylko wszystko się ułożyło – powiedziałam cicho ze łzami woczach, wyczekując jakiejkolwiek reakcji z twojej strony. W końcu przytuliłeśmnie po przyjacielsku, cmoknąłeś w czoło i powiedziałeś:
Wszystko się ułoży, zobaczysz.
A potem zamknąłeś za sobą drzwi… I znów zostałam sama.
Sama w tym dość dużych rozmiarów pokoju, pomalowanym beżowąfarbą. Na ciemnej, drewnianej podłodze leży dywan w odcieniach od beżu, przezczerwień, aż na ciemnym brązie kończąc. Na ścianie widnieje kilka obrazów.Wszystkie przedstawiają jakieś krajobrazy. Wszystkie pasują kolorystycznie doogólnego wystroju pokoju. Ciemnoczerwona zasłonka leży sobie spokojnie nałóżku. Złożona w kostkę i schowana pod poduszką. Jeszcze chwila, a nareszciebędę mogła trochę poćwiczyć. Jeszcze chwila, a…
- Panienko Luani, mam tu dla panienki obiad.
- Jasne, dzięki. Marco, zakładam, ze nie możesz mnie tu samej zostawić w czasie posiłku,ponieważ istnieje obawa, że coś sobie zrobię tym tępym nożem, tak? – zapytałam,chwytając jednocześnie metalowy sztuciec.
- Jest to obawa potwierdzona, panienko. Miesiąc temupróbowała panienka sobie podciąć żyły. Mimo, iż nóż ten nie jest najostrzejszy,udało się panience zranić do krwi. Całe szczęście, że Sem właśnie wchodził dopanienki pokoju.
Tak… Ja to mam jakieś idiotyczne szczęście… Jeśli ktokolwiekchciałby wiedzieć, jak było naprawdę, nie musiałabym jeść teraz wszelkichposiłków w obecności co najmniej jednej osoby. Z reguły był to Marco, choćczasami zdarzali się inni. Wydawać by się mogło: co ona wygaduje? Skoro przezcałe dnie siedzi sama, wizyta kogokolwiek będzie zawsze jak najbardziejpotrzebna, to jednak pragnę od razu odpowiedzieć: na cholerę jest mi potrzebnetakie towarzystwo. Kiedy jestem sama, mogę sobie wyobrazić, że nie tylko ja jemobiad. Widzę wtedy mnie, zarysy (tak, zgadza się, tylko zarysy, bo moja pamięćjest dziurawa jak ser szwajcarski…) rodziców i brata, siedzących wokół dużego,dębowego stołu. Posiłek zjadamy wspólnie wśród przeróżnych żartów i rozmówdotyczących błahych tematów.
Kiedy jestem sama, istnieje większe prawdopodobieństwo, żeodwiedzi mnie Amira i poda choćby jedną prawdziwą informację z realnego świata…Chociaż… nie chce mi wyjawić, ile to już czasu minęło… Może nie chce mniezałamywać…
A jak to było z tym ‘podcinaniem sobie żył’?
To proste. Na mojej lewej dłoni pojawił się znowu ten dziwnyznak- kontur kota z jakimiś dziwnymi szlaczkami wewnątrz. Kiedy tylko godotknęłam, poczułam, jakby ktoś przykładał mi do owej dłoni rozgrzane doczerwoności żelazo. Mniej więcej taki ból. Nie spodziewałam się czegoś takiego,więc krzyknęłam zaskoczona i chwyciłam po pierwszą rzecz, jaką miałam pod ręką-nóż. W tym momencie poczułam, że jeśli rzucę tym nożem w ścianę, on się od niejnie odbije, tylko poleci gdzieś dalej. Takie dziwne uczucie władzy nadwszystkim, potęgi. Wtedy do pokoju wszedłeś ty, Semie i zobaczyłeś, jakwpatruję się w swoją dłoń i ostrze.
- To się znowu pojawiło! Powiedz mi, powiedz co to za kot!Podobno wiecie wszystko, a nie możecie ustalić co może oznaczać ten mały kotek?!Podobno jesteście agentami, a w serialach kryminalnych, agenci zawsze wszystkorozwiążą. Wszystkiego się dowiedzą! – krzyczałam, waląc pięściami w poduszkę. Wtym momencie podszedłeś do mnie, wyciągnąłeś scyzoryk z kieszeni, rozłożyłeśostrze, chwyciłeś moją dłoń i naciąłeś lekko jej wewnętrzną stronę. Chwilępóźniej patrzyłam już na długą cienką kreskę, z której wypływała krew. Zgodniez twoim poleceniem pozwoliłam, ażeby krew ściekała sobie spokojnie na białeprześcieradło. Wymazałam nadgarstek w owej plamie, a wtedy ty zawołałeś, żewłaśnie próbowałam się zabić. Ludzie znaleźli się w pokoju po kilku sekundach,co mnie porządnie zaskoczyło: brawo dla agentów, test sprawnościowy zdany napięć. Ktoś zabrał pościel, ty zająłeś się szybko opatrzeniem mojego nadgarstka.Jakoś tak ’przez przypadek’ obandażowałeś mi całą dłoń, przez co nikt nie mógłzobaczyć znaku. Sprawa ta zakończyła się dla mnie i plusem, i minusem. Niktnowy nie dowiedział się o tym kocie, ale za to nie mogę się czuć spokojnie ikomfortowo podczas posiłków, a także kilka razy w ciągu dnia, kiedy toprzychodzą do mnie niespodziewani goście, ażeby przekonać się, czy czegoś znowunie odstawię…
Obiad ledwie dzióbnęłam widelcem. Powiedziałam, że dziś niemam apetytu i jestem potwornie zmęczona. Marco kiwnął tylko głową na znakzrozumienia, zabrał tacę i wyszedł, a ja mogłam spokojnie wrócić do rozmyślańna różne tematy. Spojrzałam w kierunku łóżka, przykrytego teraz czerwonymkocem. Przy samej poduszce leżał zeszyt, którego jeszcze nie otworzyłam odczasu jego otrzymania, a szafce nocnej znajdowały się długopisy. W pokoju, wktórym obecnie mieszkałam było jeszcze kilka rzeczy: mała komoda wykonana zciemnego drewna, jakieś biurko z przysuniętym do niego krzesłem.  Na biurku mała lampka.
Rozejrzałam się po pokoju. To chyba wszystko. Żadnych cudówtechniki poza światłem na baterie. Nie miałam ani jakiegoś telewizora, anikomputera, ani chociaż odtwarzacza muzyki czy radia…
Szybko rozgrzałam mięśnie i po chwili zaczęłam sięrozciągać. Pobiegać nie mogę, skorzystać z siłowni też nie, więc chociaż trochępoćwiczę gibkość i elastyczność. Oczywiście ta przeklęta kostka musi mnieboleć! Czy już samo siedzenie tutaj nie jest wystarczającą karą? Jestem pewna,że gdyby tylko chcieli, przywróciliby ją do zdrowia.
 Właśnie usiadłam naszpagacie, kiedy w pokoju pojawiła się Amira. Jak zwykle widać po niej było, żejest porządnie zdenerwowana,  choćstarała się to jakoś ukryć.
- Co słychać, Luani? Trzymasz się jakoś? – spytała ledwiesłyszalnym szeptem duszyca [nie wiem, jak dla innych, ale dla mnie tookreślenie, choć podkreślane przez Worda jako błąd, brzmi świetnie^^”].
- Amiro, nie sądzisz, że to najgłupsze pytanie, jakie mogłaśzadać? Dobrze wiesz, że dosyć mam już tego więzienia – odpowiedziałam równiecicho, zmieniając pozycję na najzwyczajniejsze siedzenie na podłodze, opierającsię jednocześnie o łóżko. – Dowiedziałaś się czegoś?
- Wśród duchów krążą plotki, że Hao jednak nie zginął, tylkogdzieś się ukrywa i zbiera siły…
- Czy on się nigdy nie podda? – przerwałam jej,zastanawiając się jednocześnie nad powagą tych słów. – Ale przecież plotki teistnieją od jakiegoś czasu, prawda?
- Ostatnio się nasiliły. Niektóre duchy, jak i szamani sązdania, że ten okropny huragan z zeszłego tygodnia jest jego sprawką…
- Huragan? O czym ty mówisz?
- No, w zeszły poniedziałek był ogromny huragan na terenie Niemiec,co się nigdy dotąd nie zdarzało. Prawie dwa tysiące zabitych, drugie tylerannych… Straty są ogromne… - słuchałam tego wszystkiego, nie mogąc w nicuwierzyć. Czułam, że słabo mi się robi. Ludzie na zewnątrz giną i cierpią, a jatu siedzę zamknięta i nic nie mogę zrobić!
Amira podniosła mnie z podłogi i usadowiła na łóżku.
- Nie zamierzam tu dłużej siedzieć. Muszę uciec – mówiłamto, zaciskając jednocześnie dłonie w pięści. Po policzkach popłynęły mi łzy.Znowu.
- Luani, myślisz, że jak dla mnie twoje siedzenie tutaj jestnajlepszą rzeczą na świecie? Wręcz przeciwnie. Źle się dzieje, a ja nic niezrobię bez mojej opiekunki. Dlaczego dałaś się wtedy złapać?! Gdyby nie to…
- Teraz zwalasz winę na mnie? Jak śmiesz! Dobrze wiesz, żenie zrobiłam tego celowo! Byłam pewna, że mnie nikt nie widzi! Sądziłam, że wzwykły dzień nie będzie nikogo na tej małej ścieżce, że nikt mnie nie zobaczypodczas używania wachlarza! Ktoś musiał im dać cynk… Nim się obejrzałam, jakiśtajniak celował do mnie z najprawdziwszej broni – głos zaczął mi się łamać odłez.
- Przepraszam cię, Luani… Nie powinnam…Zastanawiam sięjednak, w jaki sposób oni mogli to wszystko zorganizować… Przecież to ludzie,oni nie powinni widzieć duchów, a tymczasem nie mogę tu siedzieć dłużej niżzaledwie kilka minut, ponieważ czuję się coraz bardziej zmęczona, rozumiesz?Ja, duch, czuję się zmęczona! Zupełnie, jak po jakimś ciężkim treningu!
- Skoro mowa o treningu: jak już pewnie zauważyłaś,pożyczyłam sobie zasłonkę z tego pokoju i zamierzam się dzięki niej uwolnić.Szkoda tylko, że nie możesz mi w tym pomóc…Choć właściwie… Nie wiesz może,gdzie są przechowywane moje rzeczy? – spytałam, powstrzymawszy nareszcie łzy.
- Z tego co wiem, na parterze. Sprawdzę dokładnie gdzie.Postaram się wrócić jak najszybciej i cię jakoś wesprzeć. Muszę iść. I takjestem tu zbyt długo, w każdej chwili ktoś tu może wejść.
- Do zobaczenia. Pamiętaj tylko, że póki co nie wiedzą ozasłonce. To jest ich pierwszy błąd odkąd mnie przetrzymują i zamierzam towykorzystać. Jeśli zaczną cokolwiek podejrzewać, znowu mnie gdzieś wywiozą. Awłaśnie, gdzie ja jestem?
- Yokohama, niedaleko Tokio – odpowiedziała Amira – dozobaczenia – dodała jeszcze i już jej nie było.
 Tokio to chybastolica Japonii, nie? A Japonia należy do Azji chyba… Zaraz, AZJI?! To jajestem w Azji? Myślałam, że znowu w Europie…
  Spojrzałam na swoją lewą dłoń. Kontur kota, awewnątrz jakieś znaczki. W tym momencie okropny ból zaczął wracać, a ja niemogłam zrobić nic innego, jak tylko krzyczeć.
- Panienko, spokojnie! Nic się przecież nie dzieje! – wołał Marco,przytrzymując moje ręce zaciśnięte w pięść. Dotykając znaku, czułam, że zarazzacznę wszystko niszczyć z bólu, a jednocześnie nie mogłam pozwolić na to, byktoś zobaczył ten ‘tatuaż’.
- Co jej się stało, Marco? – zapytał jakiś inny mężczyzna,biorąc coś do ręki. Zamglonym od bólu wzrokiem zauważyłam błysk igły odstrzykawki. Nie mogłam na to pozwolić! Ja nie…
- Panienko, wszystko będzie dobrze. To tylko lekuspokajający – w czasie, gdy Marco mówił to zdanie, czułam coraz większybezwład i ciężkość.
Ostatnie, co zobaczyłam, to przerażone oczy blondyna. Potemnastała ciemność, przerwana na chwilę obrazami ognia i konturem człowieka. Tomusiał być ten Hao, nikt inny! Jednakże w jego spojrzeniu było coś, co dobrzeznałam… Chyba… Och, o ile łatwiejsze byłoby to wszystko, gdyby moja pamięćcałkowicie wróciła
- Droga Luani, jak widzisz- jestem – czułam, że jegospojrzenie przewierca mi czaszkę, a do tego jego śmiech powoduje, że zarazzwariuję. Przecież ja do jasnej ciasnej znam ten śmiech! Tylko skąd?
Widzę, że bardzo polubiłaś swoje nowe życie – jego śmiechstawał się coraz gorszy, wprost nie do opisania.
Proszę, ja się chcę obudzić! Ja chcę uciec z tego koszmaru!– krzyczałam, a łzy utworzyły strumienie na moich policzkach. – Ja nic niezrobiłam!
POMOCY!
* Amira- imię Libijskie, oznaczające tyle, co „przywódczyni”„księżniczka”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz