Mrok – światło
Cisza –dźwięk
Czerń –biel
Ból – BÓLNIE DO ZNIESIENIA
Moja głowa… Jak mnie boli… - dotknęłam powoli czoła, mając nadzieję, że przyniesie to choć trochę ukojenia. Otworzyłam niepewnie oczy,czując, że coś jest nie tak, jak być powinno.
Dlaczego moje ręce są związane? Co się dzieje?
- O, nareszcie się panienka obudziła – to był Marco. Widać po nim było coś na znak ulgi.
- Co wy mi zrobiliście? –zapytałam cicho, ale nie mogąc uzyskać odpowiedzi, zawołałam głośniej – pytałam, co mi zrobiliście!
- Luani, nie rzucaj się tak, bo znowu ci podadzą magiczne specyfiki – był to doskonale znany mi głos. Nawet nie musiałam odwrócić głowy,żeby się przekonać, że to ty.
- Sem, jak możesz?! Żeby jeszcze wiązać mi ręce?!Myśleliście, że co zrobię?! Właśnie, myślenie… Czy którykolwiek z ‘agenciaków’posiada mózg?!
- Luani, uspokój się, proszę. Mówię poważnie. Marco, możeszwyjść, dam sobie radę.
Chwilę później byliśmy w pokoju sami.
- Wypuśćcie mnie, proszę. Przecież nic nie zrobiłam – poczułam gorzki smak łez, co było naprawdę niewskazane. Ja nie chciałam płakać. Nie wtakiej chwili. Nie przy tobie…
- Wybacz, ale nie mogę spełnić twojej prośby. Musisz tu być.
- Sem, kiedy tylko dałeś mi zeszyt, zastanawiałam się, doczego go wykorzystać. Pomyślałam o czymś w rodzaju dziennika, ale po głębszymzastanowieniu się: po co?
Poniedziałek (o ile rzeczywiście jest to poniedziałek) –ciekawe, po jakim czasie człowiek umrze, jeśli się powiesi i czy jest to wmiarę spokojna śmierć…
Wtorek – Przecież nie mogę się zabić, muszą być inne sposoby uwolnienia się z tego koszmaru… Tylko jakie?
Środa – przecież jako duch będę mogła spokojnie straszyć tych agentów, tylko po co się dla nich zabijać?
Czwartek – a może by tak stłuc to lustro z łazienki i zapomocą ostrych kawałków...? Nie, powiedziałam przecież, że nic sobie nie zrobię!
Piątek – a może by tak uciec? Nie mogę, muszę mieć swoje rzeczy…A może uciec bez nich? Nie, nie mogę. Bez nich nie ucieknę... Muszę je mieć…
Sobota – ciekawe, czy rodzina nadal się martwi… a może jużprzestali i pogodzili się z tym, że mnie nie ma i najprawdopodobniej nigdy niebędzie? Nie, uratują mnie! Przyjdą tu po mnie!
Niedziela – znak się znowu pojawił… ból okropny, ale nie,muszę się trzymać. Nikt go nie może zobaczyć!
Czy ty naprawdę myślisz, że ja was będę po stopach całowaćza to, co mi zrobiliście?
- Luani, proszę – objąłeś mnie wtedy ramieniem, jednakszybko się wyrwałam z tego uścisku.
- Albo mnie wypuście, albo mnie zabijcie! Nie zniosę tegodłużej!
- Czyżbyś znowu miała te ataki depresyjne? – Sem, przyglądałeśmi się przez chwilę z troską, szczególnie wpatrując się w moją twarz. – No już,nie płacz więcej, bo masz czerwone i spuchnięte oczy. Zdecydowanie bardziejpodoba mi się ich naturalna barwa, lawendowa.
- Jak mam się niby nie denerwować, skoro tkwię w zamkniętympokoju od… roku, dwóch, dziesięciu?!
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie od zawsze tutaj siedzisz.Wcześniej były to inne miejsca.
- Inne pokoje, wiem – przerwałam ci nagle, czując, że gdybynie związane ręce, Sem, mógłbyś być w ogromnych tarapatach.
- Chodziło mi raczej o twoją celę w zakładzie numer trzy.Ile czasu tam spędziłaś? Pierwsze dwa tygodnie, trzy? Zapomniałaś już ocudownych wspomnieniach z tamtego miejsca? Gdyby nie moje prośby, nadal byś tamtkwiła! – Sem, twoje oczy nie były już takie jak spokojne jezioro, a raczejprzypominały najzimniejszy lód na świecie...
- Po pierwsze, Sem, to były co najmniej trzy MIESIĄCE,widziałam pewnego dnia kalendarz, a na nim napis, głoszący „wrzesień”, a podrugie, to były tak szczególnie szczęśliwe przeżycia, że staram się je wyrzucić z mojej głowy za wszelką cenę – odpowiadałam, przyglądając się tobie uważnie, podświadomie próbując za wszelką cenę zapamiętać, jak wyglądasz. Twoje krótkieblond włosy, sterczały na wszystkie strony świata. Twarz, ściągnięta teraz zgniewu, wyglądała jak twarz mordercy z najstraszniejszego horroru, który Josh kiedyś włączył w celu postraszenia swojej młodszej siostrzyczki... Do dzisiajpamiętam jego uśmiech, (jest to jedyna rzecz, jaką o nim pamiętam), a później siniaki, które ‘przypadkowo’ (przy pomocy Amiry oczywiście) pojawiły się najego ramionach. Jak większość agentów, występujących w przeróżnych filmach i serialach kryminalnych, które jakoś utkwiły mi w pamięci, miałeś na sobie eleganckiczarny strój. Na nogach buty typowego elegancika, który jednak w raziepotrzeby, mógłby w nich przebiec maraton.
- Posłuchaj mnie, Luani, to bardzo ważne. Myślałem, że jeśli przeniesiemy cię do normalnego domu, zaczniesz z nami współpracować. Dlaczegonie chcesz?
- Nigdy nie będę współpracowała z kimś takim jak wy!Przecież nic nie zrobiłam! Trenowałam sobie spokojnie w lesie. Nikomu w niczymnie przeszkadzałam, aż tu nagle wokół mnie pojawia się tłum osób z wycelowaną wemnie bronią!
- Czy ty sądzisz, że taki trening w środku lasu o godzinie szóstejrano jest czymś zupełnie normalnym? Czy według ciebie świecący wachlarz, którypotrafi ściąć drzewo za pierwszym rzutem to najzwyklejsza codzienność?
- Tak się składa, że o innej godzinie nie miałam ani czasu,ani ochoty. Poza tym, trenowałam do zawodów, więc nie chciałam, ażebyktokolwiek mnie zobaczył. Wachlarz jest wykonany ze srebrnego materiału, którypewnie zaczął się ‘świecić’, gdy odbiło się na niego światło słońca. A tamtodrzewo było bardzo cienkie i dodatkowo nacięte w tamtych miejscach. Zapewnegdybyś tylko tam podszedł i je lekko popchnął, również by się przewróciło.
- Luani, zamilcz na chwilę i wysłuchaj tego co wiem. Nieprzerywaj, nie pytaj skąd mam te informacje, nie pytaj dlaczego, jasne? –pokiwałam niepewnie głową, zastanawiając się, o czym zaraz się dowiem…
- Wiemy, że masz nadnaturalne moce i potrafisz widziećduchy. Wiemy, że ten wachlarz nie jest jakiś najzwyklejszy, tylko służy cipomocą w tych dziwnych praktykach, zresztą tak, jak ten twój cały kryształ. Wiemy,że potrafisz zabijać.
- Zabijać? Nigdy nikogo nie zabiłam! Po co bym niby miałakogoś uśmiercać? Póki co… ej, tak nie można! Nie myśl, że cokolwiek ci powiem!To wszystko, co mi przed chwilą zdradziłeś to najczystsze kłamstwa.
- Dobrze wiesz, że to najszczersza prawda. Sama mi się przyznałaś, że widzisz Amirę, swojego ‘duchowego opiekuna’, czy jakoś tak. Nawłasne oczy widziałem, jak twój wachlarz wbija się w tamto drzewo. Możliwe, żeswoje moce zawdzięczasz specyficznej genetyce, ale póki co jeszcze tego niesprawdziliśmy.
- I nie sprawdzicie – zapewniłam cię odważnie, jednocześniepróbując rozluźnić ręce. Bezskutecznie.
- Luani, dobrze wiesz, że twoje protesty i tak tu nic nieznaczą. Jeśli chodzi o mnie, najchętniej bym cię stąd wypuścił. Od razu. Wiesz jednak, że nie mogę… - zacząłeś mi się wtedy na siłę tłumaczyć, próbując znaleźć cokolwiek na swoją obronę, jednakże wybacz, ale nie chciało mi sięciebie słuchać. Kiedy już skończyłeś swoje wywody, zapytałam nagle:
- Jak się czuje Moni? Chyba niedługo będzie rodziła, co? – twoje niebieskie oczy, wpatrujące się we mnie z troską i obawą, rozszerzyły się nagleze zdziwienia.
- Tak, zgadza się. Dlaczego tak nagle o nią pytasz?
- Po prostu do niedawna wspomniałeś chociaż jakąś drobnąrzecz, która jej dotyczyła. Ostatnio zaprzestałeś takich nowinek – odparłamcałkiem naturalnie.
- Wiesz, wolałbym być teraz przy niej, ale ona sama mi nie pozwala. Powiedziała, że nie mogę cię zostawić samej na pastwę reszty bandy –uśmiechnąłeś się swoim naturalnie pięknym sposobem, że nie miałam jakiegokolwiek pomysłu na obrażający komentarz, skierowany w stronę jakiejkolwiek osoby, a już szczególnie ciebie.
- A jeśli ci obiecam, że będę grzeczna i nic nie odstawię,przynajmniej do czasu twoich ponownych odwiedzin? – spojrzałam na ciebie zzaciekawieniem.
- Nie, póki co nie mogę wziąć urlopu… Chwila, ty masz byćzawsze dla nas dobra, nie tylko od święta.
- Oj, daj spokój. A czy chociaż byłaby możliwość, ażeby Monimnie odwiedziła? Nie widziałam jej od naprawdę długiego czasu.
- Zobaczę co da się zrobić. Daj, pomogę ci – wyciągnąłeś zkieszeni scyzoryk, którym rozciąłeś więzy z moich nadgarstków.
- Nie mogłeś wcześniej?! – zawołałam, przyglądając sięczerwonym śladom na rękach.
- Owszem, mogłem, jednak tego nie zrobiłem, wybacz. Jak jużpowiedziałem, spróbuję przyprowadzić tu Moni, ciągle pyta jak się czujesz.
- Dobrze, jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać. Na razie –uśmiechnęłam się złośliwie, wskazując głową okno. – Przy okazji mógłbyś teżkiedyś przynieść mi wachlarz i kryształ. Nie obraziłabym się.
- Jasne, Luani, oczywiście… Słuchaj, muszę wracać do reszty, inaczej zaczną coś podejrzewać. Do zobaczenia – Sem, poderwałeś się nagle dogóry i ruszyłeś w kierunku drzwi. Rzuciłam tylko krótkie „cześć” i zostałam sama w pokoju. No, niezupełnie, a przynajmniej nie na długo.
- Luani, nareszcie się ocknęłaś! – Amira pojawiła się nagle obok i uściskała mnie mocno. Dobrze, że nikogo nie było w tym momencie wpokoju, oprócz nas, inaczej byłabym w niezłych tarapatach. Ona zresztą też, bojak jej się udało ustalić, ktoś w tym domu posiadał moce szamańskie iumiejętność zapieczętowania ducha <naprawdę niemiła rzecz, wierzcie mi nasłowo; coś jakby zamknięcie w małej, zamykanej na klucz skrzyneczce bez możliwościzrobienia czegokolwiek, a już najbardziej uwolnienia się (co prawda zdarzałysię bardzo nieliczne przypadki, ale myślę, że liczba „dwa” jest tu niczym, wporównaniu do tysięcy, a może i nawet setek tysięcy uwięzionych )>
- Jak widać… Możesz mnie już puścić- wyszeptałam, czująccoraz mniejszy dopływ tlenu. Amira posłusznie spełniła to polecenie. –Dowiedziałaś się czegoś?
- Tak… Twój wachlarz znajduje się na parterze, w pokoju,który jest porządnie okratowany i tak dalej. Naszyjnik też. Duża ochrona, a dotego jeszcze szklana gablotka… Zdobycie obu tych przedmiotów jest praktycznieniewykonalne. Zapomniałam wspomnieć o kamerze, rejestrującej każdy, nawetnajmniejszy ruch w pokoju – szeptała przejęta tancerka. Nagle jej oczyzalśniły, co mogło być oznaką tylko i wyłącznie jakiegoś pomysłu. – Wiem!
- Ćśś, uspokój się, inaczej wszyscy się tu zbiegną –ostrzegłam ją, nie mogąc się już doczekać odpowiedzi ze strony ducha. Ta tylkowzruszyła ramionami i zaczęła mi opisywać swój pomysł na odzyskanie przedmiotu,a który mógł się naprawdę udać.
Trzeba mieć tylko wiarę i szczęście, a także i zapewne pomocsił wyższych.
Na brak wiary nigdy nie narzekałam. Odkąd się tu tylkoznalazłam, miałam ogromną nadzieję, że w końcu uda mi się uciec. Jakiekolwiekwsparcie nawet niewielkie oczekiwałam, że mam. Chyba im nie zależy na tym, abymtkwiła tu całe życie. Jednak szczęście…
Chyba mój słownik nie ma definicji tego słowa. Są tam tylkojakieś półsłówka…
Bo przecież dać się złapać w taki sposób?! Nie uciec?!Spokojnie, Luani, spokojnie… Wszystko będzie dobrze. Uda ci się uwolnić z tegowięzienia – powiedziałam odważnie do siebie, poczym pożegnałam Amirę i zaczęłamćwiczyć z kawałkiem materiału w ręku aż do czasu, gdy ból kostki znowu się pojawił,a na dłoni ukazał się kontur kota ze znaczkami… Na szczęście tym razem ból byłmniejszy, zatem udało mi się nie krzyczeć i schować materiał pod poduszką. „Jeszczetrochę, dziewczyno, jeszcze trochę, a na pewno uda ci się stąd uciec”-powtarzałam kilka razy w myślach, rozmasowując obolałą kostkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz