poniedziałek, 9 kwietnia 2012

1.3 Spotkanie

    Szesnastoletni chłopak biegał wokół tokijskiego parku. Dopiero po trochę dłuższym przyjrzeniu się jego osobie, dało się zauważyć ciężarki na obu jego nadgarstkach i kostkach. Ile one w sumie ważyły, można się było domyślać, jednakże oczywistym było, iż nastolatek musiał być silny.Najbardziej rzucającym się w oczy elementem jego stroju były duże, pomarańczowesłuchawki, umieszczone pośród brązowych włosów z charakterystycznie odstającą grzywką, chwilowo związane w kitkę. Chłopak ubrany był w zwykły dres, składający się z luźnej białej koszulki i granatowych, sięgających kolan spodni, a do tego jeszcze czarne trampki na stopach.
W czasie swojego biegu, jak już prawie codziennie od jakiegoś miesiąca, mijał starszą panią, siedzącą na ławce i dokarmiającą parkowe ptaki. Kilka razy zdarzyło im się nawet zamienić ze sobą kilka słów, jednakże z reguły kończyło się jedynie na kiwnięciu do siebie głowami i powróceniu doswoich czynności.
- Yoh, czy to przypadkiem nie jest Ren? – spytała nagle postać, kiedy tylko pojawiła się przy chłopaku. Był to duch sześćsetletniego samuraja, Amidamaru, który według różnych opowieści tuż przed swoją śmiercią zabił pięćdziesięciu najlepszych wojowników ówczesnego władcy.
- Chyba tak – odpowiedział cicho szatyn, zerkając na ducha przez zaledwie ułamek sekundy. Yoh był człowiekiem, który znacznie różnił się od większości ludzi chodzących po świecie- widział duchy. Osoby, podobne pod tym względem do niego nazywano szamanami, jednak nigdy w życiu codziennym, albowiem najprawdopodobniej zostaliby okrzyknięci mianem ‘wariaci, których powinno się zamknąć’, gdyby ktoś usłyszał rozmowy o duchach, magii czy walkach szamańskich.
- Hej, Ren! – zawołał po chwili szatyn, przyspieszając swój bieg tak, żeby dogonić przyjaciela. Chwilę później krzyknął ponownie, jednakże i tym razem bez odpowiedzi. Chłopak, którego gonił, w ogóle nie zareagował,tylko dalej szedł powoli po parkowej ścieżce, wyraźnie zamyślony i zdenerwowany. Tuż obok Tao unosił się duch potężnego chińskiego generała, Basona, żyjącego osiemset lat temu. Żaden z nich się nie odzywał, jednak było widać wyraźnie, że coś ich gryzie.
- Nakrzyczałeś się już?! – spytał nagle chłopak o bardzo ciemnych włosach, połyskujących w słońcu fioletem, ułożonych w charakterystyczny czub. Jego żółte oczy przypominały swą barwa miód, a wąskie usta wykrzywiały się w charakterystycznym grymasie. Zupełnie inaczej niż uAsakury i jego czarnych, wiecznie błyszczących z zadowolenia oczu i szerokiego uśmiechu.
- No… myślałem, że mnie nie słyszysz, to wszystko – odparł spokojnie.
- Jak widzisz- słyszałem cię doskonale. Stało się coś, że tak się wydzierałeś?
- Ty  mi to powiedz.Od czasu zakończenia roku szkolnego w ogóle się nie odzywasz, a i nawet wcześniej nie stać cię było na więcej niż zamienienie trzech słów. Jesteś dzisiaj myślami w jakimś zupełnie inny miejscu. O co chodzi? – szatyn zatrzymał dłonią przyjaciela, a jego duch oddalił się trochę z Basonem.
- Tak się składa, że to nie jest twój zakichany interes –warknął Tao, spychając dłoń przyjaciela ze swojego ramienia – ja się tym zajmę!
- A może jednak podzieliłbyś się tym ze mną – nie ustępowałYoh. – Coś się dzieje, widzę to. Zresztą, gdybyś tak bardzo nie chciał się zemną spotkać, wybrałbyś inny park, albo chociaż inne godziny. Wiesz, że to tutajbiegam popołudniami.
- Anna ci jak widzę nie odpuszcza. Może i ja powinienemwziąć się ostrzej za siebie, żebyś mnie przypadkiem na w-fie nie prześcignął,co wielki panie Asakura? – Yoh spojrzał pytająco na ciemnowłosego. W jegowypowiedzi jak zwykle zabrzmiała nuta złośliwości, jednak co było dziwne,wydawało się, że pojawiła się ona przez największy przypadek, a nie celoweużycie.
- A wielki pan Tao mógłby nie zmieniać tematu, tylkoodpowiedzieć na moje pytanie – szatyn z nieukrywaną chęcią pomocy zaprowadziłRena do najbliższej ławki, na której po chwili usiedli. Yoh wpatrywał sięuprzejmie w przyjaciela, jednak widać było po nim wyraźnie: „na twoim miejscu bym się pospieszył, chyba że chcesz mieć przyjaciela na sumieniu” (tak, niema to jak Anna i jej zdanie na temat zawalonego treningu czy spóźnienia).
- Rozmawiałeś ostatnio z kimś z rodziny? – zapytał miodooki, na co szatyn zaprzeczył ruchem głowy, dodając krótkie: „Ale jutro ma przyjechać dziadek”. – W takim razie pewnie jutro się wszystkiego dowiesz. Chcę, abyś przekazał dziadkowi, że ja już wiem, jakie postawiono przede mną zadanie i zrobię to. Uczynię to, co trzeba w imieniu klanu Tao.
- Ale co? – zdziwił się Yoh.
- Dowiesz się jutro – mówiąc to, Ren podniósł się z ławki z zamiarem oddalenia się w sobie tylko znanym kierunku, jednak szatyn ponownie chwycił jego ramię. Tao zadrżał minimalnie, co nie uszło uwadze czarnookiego. Nim tamten zdążył coś powiedzieć, jego przyjaciel odezwał się szybko:
- A może byś tak wpadł do nas dzisiaj? Myślę, że Anna niebędzie miała nic przeciwko, a przy okazji będziesz miał możliwość porozmawiania z dziadkiem, jeśli zostałbyś do jutra.
- To już najlepiej od razu zmienię swój adres na „posiadłość Yoh Asakury”, co?! – oburzył się nastolatek. Widać po nim było wyraźnie, żegdyby nie ludzie wokół, już by wyciągnął swoje Guan-Dao i zaatakował przyjaciela. Yoh doskonale znał czarnowłosego, jego zachowanie i sposób bycia,toteż w ogóle nie zwracał na to uwagi, tylko nadal spokojnie iż uśmiechem natwarzy przekonywał miodookiego.
- Yoh, przepraszam, że przerywam, ale myślę, że jeśli się nie pospieszysz, możesz marnie skończyć i nie dożyć początku roku szkolnego,gdyż nie wytrzymasz z przepracowania – oznajmił nagle Amidamaru, na co szatyn jęknął głośno, a Ren zaniósł się głośnym śmiechem i wciąż się śmiejąc, powiedział krótkie „cześć”, i już go nie było.
- W takim razie chodźmy. Rzeczywiście jakoś się już późno zrobiło – mruknął cicho chłopak i już następnej chwili ruszył biegiem do domu.
- Chyba Ren jednak nie przyjdzie – powiedział w pewnym momencie duch samuraja, na co Asakura odparł ze śmiechem:
- Nie martw się, przyjdzie, w końcu od czego mamy Jun? Żałuję tylko, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
- No tak, Tao Jun potrafi przekonać swojego brata do wszystkiego. Absolutnie wszystkiego – dopowiedział Amidamaru, również cicho się śmiejąc. Po chwili oznajmił z niemałym podziwem w głosie, że już są prawie na miejscu, co może świadczyć tylko o wspaniałej kondycji i sile Asakury (albo raczej o perspektywie kary, która miałaby go czekać ze strony narzeczonej).


*(cz. II)*

- Już jestem! – zawołał od progu chłopak, zdejmując przy tymbuty. Odkładając je na miejsce, zauważył również obuwie trzech innych osób.Jedna para należała do jego narzeczonej, pozostałe zaś niewątpliwie do jego przyjaciół z północy. Nim zdążył przejść przez hall, ktoś rzucił mu się naszyję. Tą osobą okazała się Anna.
- Dobrze, że się nareszcie zjawiasz – powiedziała mu cicho do ucha, na co szatyn cały zesztywniał i odsunął delikatnie od siebie dziewczynę o równie czarnych jak jego oczach i blond włosach sięgających trochę za ramiona. Medium ubrana była w swoją zwykłą czarną sukienkę do połowy uda, a na szyi zawieszone miała niebieskie korale.
- Anno, stało się coś? – spytał zaniepokojony chłopak. Takie zachowanie u Kyoyamy było delikatnie mówiąc niecodzienne. Okazało się, że powrót do rzeczywistości będzie szybszy, niż mu się wydawało…
- Oczywiście, że się stało – zaczęła w miarę spokojnym i jednocześnie zaniepokojonym głosem, jednak po chwili dodała dużo głośniej – ty leniu patentowany! Tak mnie samą zostawiać, kiedy przychodzą Horohoro z Piriką?! Amoże jeszcze myślałeś, że zmienię się nagle w gosposię i ugotuję dla wszystkich kolację?! Niedoczekanie twoje!
- A-ależ Anno, przecież ja również  nie wiedziałem, że przyjadą – bronił się Yoh,jednak nie przynosiło to żadnych skutków. – Dobrze, zaraz zabiorę się zaprzygotowanie kolacji, ale czy mogę się najpierw przywita i potem szybkoodświeżyć? W końcu ostatnie 3,5 godziny biegałem i…
- I jeszcze śmiesz tak kłamać w żywe oczy?! Dobrze wiem, żebiegałeś tylko 2,5 wliczając w to twój sprint do domu. Spotkałeś się z Renem. Niech się tu tylko zjawi, a już mu takie ćwiczenia zaserwuję, że mu się odechce odciągać przyszłego Króla Szamanów od treningów!
- Papla – mruknął cicho szatyn do ducha kobiety, który najwyraźniej śledził go podczas biegu, a głośniej dodał – przecież Turniej jest zawieszony i nadal nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle go wznowią…
- Wznowią, jestem tego pewna, a ty sobie nie myśl, że skoro jeszcze tego nie zrobili, to możesz się spokojnie obijać i obżerać cheeseburgerami. Może jeszcze Gwiazda się pojawi, jak będziesz w trakcie zjadania kolejnej bułki? – Yoh zakrył odruchowo usta dłońmi. Jak ona?... No tak, przecież Anna potrafi czytać w myślach!
Wtem rozległ się warkot silnika motoru, który mógł należeć tylko do jednej osoby na świecie.
- Ryu, jak dobrze cię widzieć! – zawołał Yoh, widzącwchodzącego do domu mężczyznę, ubranego w strój a’la Elvis z pokaźnych rozmiarów fryzurąna głowie.
- Mistrz Yoh, pani Anna! Tak się cieszę, że was widzę,przyjaciele! Czy mi się wydaje, czy też w domu znajduje się ktoś jeszcze?
- Nie mylisz się. W salonie czekają Horohoro i Pirika –odparł uśmiechnięty szatyn.
- Och, to wspaniale!
- Ryu, mam nadzieję, że masz jeszcze wystarczająco dużosiły, albowiem wszyscy są głodni, a kuchni lepiej nie zostawiać pod władzą Yoh.
- Oczywiście, pani Anno! Już się biorę do pracy! – zawołał mężczyzna i skierował swe kroki ku kuchni.
- A ty na co czekasz? Mam ci wysłać jakieś specjalne zaproszenie? Nie myśl, że ci się upiecze. Zobaczysz, że z kim jak z kim, ale z Anną Kyoyama zadzierać nie można – oznajmiła surowym głosem blondynka i udała się do salonu. Tuż za nią podążył zadowolony Yoh. Zapowiadało się, że znowu spędzi trochę czasu ze swoimi przyjaciółmi, których nie widział już naprawdędużo czasu.

 ***
- Yoh, siema brachu! – zawołał zadowolony niebieskowłosy szamanna widok przyjaciela.
- Hej. Jeśli nie macie nic przeciwko, wrócę tu za kilk aminut. Wtedy porozmawiamy o tym co się działo przez ostatnie kilka miesięcy – odpowiedział mu szatyn, a gdy zobaczył kiwnięcie głową na znak zgody, wyszedł z pokoju.

 ***
- Hej, Yoh, nie zapomniałeś może o czymś? – zagadnął Amidamaru, kiedy szaman wycierał twarz ręcznikiem. Chłopak jednak nic nie odpowiedział,bowiem wciąż zajmował się własnymi sprawami. – Miałeś zadzwonić do Jun, zapomniałeś już?
- Nie, oczywiście, że nie – odparł po chwili szatyn, poczym z szerokim uśmiechem dodał: ale myślę, że nie będzie takiej potrzeby.
Niedługi czas później obaj usłyszeli z salonu:
„Ren, a ty co tu robisz?!”
„Fajnie cię znowu widzieć, czubie!”
 „Zamknij się śnieżynko!”
„Śnieżynko?! Już nie żyjesz, Tao!”
„Chciałbyś!”
 „Nie demolujcie mi salonu! Chcecie się tłuc to wynocha na dwor!”
- A nie mówiłem? – spytał z uśmiechem Asakura, na co jego duch stróż głośno się roześmiał.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz