Odgłos powoli stawianych kroków, a po chwili dotyk zimnej dłoni, który zmienił się w silne ściśnięcie ramienia tej samej ręki, która była złamana. Luani krzyczała w myślach w kierunku swoich duchów, jednakże nic to nie dawało, bowiem żaden z nich się nie zjawił.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego małego podstępu, ale nie chciało już mi się ciebie dłużej gonić, bowiem wolę normalną, spokojną rozmowę – głos chłopaka, który wypowiedział te słowa był niezwykle podobny do tego, który dziewczyna słyszała wcześniej w swoim umyśle, jednak jakoś nie zwracała na to większej uwagi. Bardziej niż przeszłością należało się bowiem obawiać tego, co ma właśnie nastąpić.
- Dobrze wiem kim jesteś, skąd uciekłaś i dlaczego to zrobiłaś, Luani Mahare, ale nie musisz się mnie obawiać, bowiem póki co nic ci nie zrobię. Powiedzmy, że mamy pewien wspólny cel – chłopak obrócił przestraszoną blondynkę w swoją stronę tak, aby móc jej się dokładnie przyjrzeć. Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, poczym ostrzegł, iż nie powinna uciekać i zerwał z jej pleców talizmany. Kiedy tylko blondynka poczuła, że odzyskała władzę nad swoim ciałem, odsunęła się lekko od miodookiego i zapytała z nieukrywanym strachem:
- Dlaczego robisz to wszystko? Widziałam cię dzisiaj rano, co znaczy, że nie jesteś po mojej stronie, a jednak zjawiasz się tu nagle i oferujesz mi jakąś pomoc… A może to zwykła pułapka i liczysz na to, że… sam mi coś później zrobisz, szamanie?
- Jedyne, o czym teraz myślę, to zabranie cię do Tokio, gdzie będziesz bezpieczna. Jeśli masz ochotę dalej się wałęsać samotnie z tą złamaną ręką, to proszę bardzo, na nic nie nalegam – odparł zniecierpliwiony już trochę chłopak, poprawiając kilka rzeczy przed wejściem na konia. Lawendooka rozglądała się wokół, tocząc w myślach szybką walkę na argumenty, a po chwili kiwnęła głową i powiedziała cicho:
- Jeśli obiecasz, że nic mi nie zrobisz, wtedy się zgodzę.
- Masz moje słowo, póki ręka ci się nie zrośnie, na pewno atakował ciebie nie będę – odparł chłopak, układając wcześniej w myślach dokładnie każde słowo, a potem pomógł Luani wejść na Hakuoh (o ile tak się nazywa jego koń), podał jej książkę, która wcześniej jakoś wypadła, a po chwili usiadł za nią i w ten sposób wyruszyli w stronę Tokio.
***
- Nie myśl już, Mahare, twój duch nie próbował ci pomagać, bowiem wiedział, że to bezsensowne. Zresztą tobie również jakoś nie przeszkadzało ukrywanie naszych krótkich rozmów między sobą, prawda? – powiedział po pewnym czasie ciemnowłosy, na co dziewczyna drgnęła gwałtownie, zaskoczona tym, że nastolatek jakoś przejrzał jej myśli.
- Ja przecież…! - zaczęła przerażona, jednak zaraz dodała cicho - nie mów nic więcej, proszę. Nadal nie wiem, czy mogę zaufać osobie, która najpierw rzuca we mnie talizmanami w celu unieruchomienia, a potem mówi piękne słowa o chęci ratowania… Zresztą ty znasz moje imię, ale ja twojego nie…
- Tao Ren – odpowiedział od razu miodooki, nie chcąc już przeciągać zbędnych rozmów. Zamiast jakiś dalszych słów w kierunku dziewczyny, trzeba się było zastanowić co teraz zrobić.
Z początku ten plan wydawał się prosty i oczywisty: pomóc Mahare w ucieczce, zaraz zawieźć ją do Tokio, możliwie jak najszybciej zdobyć wszelkie potrzebne informacje i… zabić. Najpierw był pomysł, aby zabrać ją do siebie, jednak teraz to niemożliwe. On się na medycynie nie zna, a jakiekolwiek szpitale również odpadają, więc nastawienie ręki tej dziewczyny trzeba zostawić Faustowi. To jednak oznacza, że trzeba ją zawieźć do Asakurów, ponieważ wcześniej czy później lekarz o wszystkim by powiedział reszcie, a już lepiej będzie, kiedy od razu zmierzy się z tą sytuacją, niż w wyniku swoistego głuchego telefonu, bo wtedy największe plotki powstają. Zresztą Anna coś mówiła, że bardzo chciałaby tę dziewczynę poznać, więc ewentualnie Luani, nie, po prostu Mahare, bo przecież nie można się zbliżyć emocjonalnie do osoby, którą chce się zabić, mogłaby zamieszkać tam. Gdyby sprawę z zaufaniem zostawić Yoh, wszystko poszłoby zapewne dużo szybciej, bowiem dzięki niemu biały i czarny szybko pójdą na kompromis i staną się szare. To jednak był Asakura, a nie on sam. Dla niego białe i czarne jest zawsze rozdzielone. Nawet w symbolu Yin i Yang- niby harmonia, równowaga i inne bzdury, a jednak wyraźnie różnią się od siebie. Najważniejsza pozostawała jednak inna kwestia: ostatni element jego zadań. Kiedy tylko zobaczył tę dziewczynę, od razu wiedział, że nie będzie to łatwe, a z każdą kolejną chwilą coraz trudniejsze. Nie chodziło tu o jakieś uczucia i inne tego typu sprawy, o których mówiliby inni. Tu chodziło o coś innego: łatwiej jest zabić kogoś, kto gra w otwarte karty, widać, że jest zły i swego postępowania nie zmieni, albo jeśli nie ma najmniejszej ochoty na życie, pragnie jak najszybciej odejść z tego świata. Mahare jednak non-stop twierdzi, że nie wie, co się wokół niej dzieje, do czego ma prawo, bo przecież co jakaś dwunastoletnia wtedy dziewczynka, tak- jeszcze dziewczynka, mogła być elementem? Do tego jeszcze jej spojrzenie pełne radości, kiedy przyglądała się naturze, wyraźnie ciesząc się z wolności i możliwości nowego życia. Nawet kiedy spojrzała się na niego, jej wzrok oprócz cienia strachu wywołał jeszcze… iskrę radości, że go zobaczyła…? A może po prostu to on sam wie, że obiecał sobie nie zabijać?
Nie, trzeba przestać myśleć w ten sposób! Tylko dlaczego ją w takim razie uratował? Przecież wyraźnie usłyszał, że jego działania zostały odwołane, ponieważ L…Mahare zdecydowała się mówić. Zjawiając się z samego rana w Yokohamie, nie pomyślał nawet o jakimkolwiek ratowaniu. Dopiero kiedy zobaczył ją i te oczy… DOSYĆ TEGO! MASZ JĄ ZABIĆ, TO JĄ ZABIJESZ I NIE BĘDZIESZ SIĘ NICZEGO OBAWIAŁ! – Ren strzelił sobie mentalnie w twarz, jednocześnie się trochę obawiając, czy przypadkiem dziewczyna nie podsłuchała jego myśli. W końcu dosyć często zdarzało się, że telepaci potrafią również czytać w umysłach innych, często bez zgody i wiedzy drugiej osoby. Nie dostrzegając jednak w zachowaniu swojej towarzyszki żadnych gwałtownych zmian, pomyślał, że chyba mu się udało. Zebrał się więc w sobie i ponownie skupił się tylko na drodze do Tokio.
- Czy to jest bardzo dziwne, że się boję? – zapytała po niedługim czasie dziewczyna, kiedy znaleźli się na obrzeżach jakiegoś małego miasta.
- Zależy od tego, czego się boisz – odparł obojętnie.
- Przyszłości. Uratowałeś mnie, za co jestem ogromnie wdzięczna, jednak: co teraz? Wątpię, aby ludzie tak po prostu przyjęli do wiadomości fakt, iż mnie nie ma. Ukrywać się przez cały czas? Coś mi się wydaje, że w końcu znowu musiałabym siedzieć w zamkniętym pokoju, a naprawdę tego nie chcę – przy ostatnich słowach dziewczyna zaczęła lekko drżeć, a po chwili cicho płakać. Tao udał jednak, że tego nie zauważył, bowiem nie miał najmniejszego pojęcia, co też mógłby zrobić. W końcu sprawy związane z emocjami należały do innych osób, chociażby jego siostry. On zawsze musiał być tym „silnym i odważnym”, którego żadne uczucia nie interesowały.
- Na to pytanie ci nie odpowiem. Wiem jednak jedno: płaczem jeszcze nikt niczego nie osiągnął, a raczej ciężką pracą i wolą walki – powiedział po chwili, później już się nawet nie wsuchując się w słowa dziewczyny.
***
Wraz z nadejściem wieczora towarzysze dotarli nareszcie do obrzeży Tokio. Luani przyglądała się wszystkiemu z nieukrywanym zainteresowaniem i szerokim uśmiechem, nie zwracając nawet uwagi na to, że ręka okropnie ją boli, a Tao coś do niej mówi. Liczyło się teraz tylko to, że nareszcie wyrwała się z niewoli i nie musi się póki co obawiać zagrożenia.
***
- … dlatego właśnie wysłałem tam nasze duchy – usłyszała koniec zdania wypowiedzianego przez chłopaka i dopiero po chwili do niej dotarło, że to chyba było coś ważnego, więc odwróciła się przestraszona i zapytała niepewnie:
- Dlaczego wysłałeś gdzieś nasze duchy? I gdzie to zrobiłeś? – W odpowiedzi usłyszała głośne westchnięcie, a po chwili dodane do tego z lekką niecierpliwością w głosie: „Wysłałem nasze duchy do domu przyjaciela, do którego właśnie zmierzamy, aby przekazały mu pewną wiadomość. Twoja ręka sama się nie zagoi, dlatego chcę, żeby poprosił znajomego lekarza o pomoc”. Dziewczyna kiwnęła tylko ze zrozumieniem głową i z powrotem odwróciła się w kierunku jazdy.
***
- To jest ta posiadłość? – spytała ze zdziwieniem dziewczyna. W jej wyobraźni dom ów przyjaciela wyglądał jak zwykły domek w mieście: nieduży budynek, może jednopiętrowy, a wokół niego trochę zieleni i mały płotek. W rzeczywistości był to ogromny, wykonany z drewna budynek, mający razem z parterem dwa piętra, do którego dochodziło się po uprzednim minięciu bramy i ogromnego połacia ziemi. Wyglądało to wszystko niczym wyjęte z jakiejś starej historyjki o Japonii, może i sprzed trzystu lat. Nie było jednak już więcej czasu na obserwowanie walorów artystycznych zewnętrznej strony domu, bowiem właśnie tuż przed dziewczyny oczami ukazały się drzwi wejściowe.
Ren pomógł blondynce zejść z konia, a następnie razem weszli do holu. Tam też czekał już na nich szatyn o czarnych oczach, który był w tym samym wieku co oni, jednak przewyższał Tao o pół głowy (chociaż jeśliby uwzględnić czub na głowie miodookiego, to byli niemalże tego samego wzrostu). Chłopak uśmiechał się do nich serdecznie i najpierw przywitał się szybko z Renem, a później podszedł do dziewczyny i przedstawił się:
- Hej, jestem Yoh Asakura. Miło poznać – blondynka ukłoniła się trochę niezdarnie, przypominając sobie o niektórych zwyczajach kraju kwitnącej wiśni, poczym sama wypowiedziała cicho swoje imię i nazwisko. Już chwilę później znaleźli się w pomieszczeniu, który najprawdopodobniej był salonem.
- To jest Luani Mahare. Otrzymaliśmy polecenie od Rena, aby godnie się nią tutaj opiekować i nie znęcać się nad nią – w taki oto sposób szatyn przedstawił dziewczynę reszcie ludzi, którzy od razu się podnieśli i zaczęli naraz się przedstawiać (Ren oczywiście protestował, że nic takiego nie mówił, ale nikt go nie słuchał^^).
- Jestem Horokeu Usui, ale możesz mi mówić po prostu Horo, lub Horo Horo! – zawołał chłopak o krótkich niebieskich włosach, a lawendooka odnotowała sobie w myślach jego imię. Po chwili znała już Pirikę, siostrę Horo, Tamarę, wyjątkowo niskiego Mantę, Jun- siostrę Rena, chociaż na pierwszy rzut oka podobieństwa nie było szczególnie widać, a do tego jeszcze Annę, która miała na szyi zawieszone niebieskie korale, przypominające te ze snu dziewczyny.
- Zostań damą mojego serca! – usłyszała nagle głośne wołanie ze strony wysokiego mężczyzny z wyjątkowo dziwną fryzurą, który właśnie wbiegł do pokoju, mając zawieszony na szyi różowy fartuszek. Nim dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, z jej kryształu wyskoczyła Malkia, przygważdżając mężczyznę do ziemi. Wszyscy momentalnie odskoczyli zdziwieni, bowiem nie wiedzieli, że dziewczyna też ma coś wspólnego ze światem szamanów. W tym samym czasie kocica zaczęła warczeć złośliwie, a przy ‘Elvisie’ pojawił się jakiś zielony duch, który próbował pomóc, niestety niezbyt sobie radząc.
- To jest Ryu. Poproś swojego stróża, żeby z niego zlazł, bo inaczej nie będzie kolacji – odezwała się spokojnie Anna do lekko wciąż oszołomionej lawendookiej, jakby tego typu sytuacje były na porządku dziennym. Tamta skinęła posłusznie głową i powiedziała kilka słów do lwicy, która warknęła jeszcze raz ostrzegawczo i stanęła za nogami dziewczyny. Nikt nawet nie pomyślał o rozmowie na temat szamanów i innych aspektów duchowego świata. Zamiast tego każdy przedstawił krótko swojego ducha i powiedział, jakie ma umiejętności.
- Czubie, widzę, że jeśli będziesz chciał iść z Luani na randkę, najpierw będziesz musiał spytać jej lwa o pozwolenie – zaśmiał się niebieskowłosy, co poskutkowało ostrą odpowiedzią Rena i gonitwą obu nastolatków po pokoju, póki nie uspokoiła ich Anna. Ryu, korzystając z chwilowego zamieszania, wymknął się szybko do kuchni w celu skończenia posiłku, a w tym samym czasie Yoh podszedł do niedawno przybyłej w celu ustalenia paru najważniejszych rzeczy.
- Możesz zająć pokój gościnny, który znajduje się na piętrze. Nie jest on może jakiś bardzo duży, ale mam nadzieję, że będzie on tobie odpowiadał. Przy pokoju znajduje się od razu łazienka, więc nie będziesz się musiała przejmować kolejkami i tym podobnymi rzeczami. Póki co dziewczyny z pewnością pożyczą ci swoje ubrania, o potem się pójdzie na zakupy, więc nie masz o co się martwić. W razie pytań i jakiś wątpliwości nie krępuj się, tylko uderzaj śmiało do mnie lub Anny.
- Dziękuję – wyszeptała cicho dziewczyna, spoglądając na swoją rękę, która dawno już zdążyła porządnie spuchnąć, co zwróciło uwagę rozmówcy.
- Nie martw się. Zaraz zjawi się Faust, który z chęcią zajmie się twoją ręką. Do tego czasu mogę ci podać jakieś leki w celu uśmierzenia bólu…
- Żadnych tabletek! – przerwała mu gwałtownie, przypominając sobie różne świństwa, które bardzo często były jej podawane. Asakura, nie mając najmniejszego pojęcia, dlaczego dziewczyna tak gwałtownie zareagowała, już chciał coś odpowiedzieć, kiedy to pojawił się obok niego duch, który powiedział, iż Faust zjawi się za chwilę.
- To był właśnie Amidamaru, mój duch stróż – powiedział tylko szatyn, poczym skierował się do holu, nie czekając już na odpowiedź Mahare.
***
- Co ty takiego robiłaś, że sobie rękę złamałaś, hm? – zapytał wysoki blondyn z podkrążonymi oczami, przyglądając się z uwagą dziewczynie. – Masz bardzo słabe kości, zresztą tak jak całe swoje ciało. Jesz ty coś w ogóle?
- Mało – przyznała cicho blondynka spoglądając w stronę okna. – Do tej pory byłam zbyt zdenerwowana, żeby…
- I to jest właśnie podstawowy błąd, moja droga. Stres w niczym nie pomaga, a tylko szkodzi – przerwał jej melodyjnym głosem, kończąc zakładanie gipsu na złamanej kończynie. – Za jakiś tydzień ponownie zbadam twoją rękę ponownie, a za trzy zdejmę gips – Luani pokiwała tylko głową, że zrozumiała i już się podniosła, aby odejść, kiedy Faust ponownie się odezwał: - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że tutaj wszyscy są twoimi przyjaciółmi. To jest bardzo ważne, aby mieć w życiu kogoś takiego, komu można zaufać i nie obawiać się wszystkich ludzi wokół.
- Będę o tym pamiętać – odpowiedziała cicho dziewczyna, próbując zrobić kolejny krok, jednak w tym momencie ponownie odezwał się ból w jej kostce. Lekarzowi udało się ją (Luani, nie kostkę^^") w ostatniej chwili złapać i posadzić na podłodze.
- Wstrętna ta kostka. Znowu zaczyna boleć w najmniej oczekiwanym momencie – lawendooka zaczęła masować sobie lekko stopę, jednak ból nie chciał ustąpić.
- Z tego co widzę, męczysz się już z tym problemem od jakiegoś czasu, prawda? Pomogę ci, ale od razu uprzedzam, że to może zaboleć. Yoh, albo ktokolwiek inny, niech ktoś tu przyjdzie! – ostatnie słowa Faust zawołał w stronę drzwi pokoju, a po chwili pojawili się w nich wszyscy mieszkańcy posiadłości, pytając na przemian o to, co się stało. Lekarz wyjaśnił szybko, że trzeba nastawić kostkę, przy czym jakikolwiek ruch jest zabroniony, a to może trochę zaboleć, więc ktoś musi Luani trzymać. Wytypowany do tego zadania został Horo Horo.
- Nie będzie tak źle, praaaAAAAŁŁAA! – zawołała z bólu dziewczyna, uderzając przy tym niebieskowłosego porządnie w plecy, przez co on sam nie mógł złapać oddechu przez kilka sekund.
- Niby taka słaba, ale jednak walnąć potrafi porządnie – wyszeptał cicho chłopak, na co usłyszał w odpowiedzi od Rena:
- Horo, nie dziwię się, że tak twierdzisz, skoro każdy jest lepszy i silniejszy od ciebie. Mimo iż to dziewczyna, założę się, że jest silniejszą szamanką niż ty. (myślę, że można już się domyślić następnych kilku minut kłótni pomiędzy nimi, więc może od razu przejdziemy dalej :D)
Faust uśmiechnął się tylko pod nosem, widząc całe zamieszanie, a następnie zabandażował kostkę blondynki i pomógł jej się podnieść. Po chwili wszyscy udali się powoli do salonu, gdzie znajdowała się już przygotowana przez Ryu kolacja, więc momentalnie każdy miał w ręku miseczkę z ryżem oraz pałeczki. Pech akurat chciał, że Luani nigdy wcześniej pałeczkami nie jadła, więc wyglądało to bardzo komicznie. W końcu Yoh się nad biedną dziewczyną ulitował i przyniósł jej widelec, obiecując jednocześnie, że następnego dnia nauczy ją sztuki jedzenia w prawidłowy sposób (w końcu trzeba do tego celu wybrać osobę, która na jedzeniu zna się jak mało kto^^). Lawendooka zarumieniła się lekko i zgodziła się na taką propozycję, a już po chwili dołączyła do reszty mieszkańców w zjadaniu kolacji.
- Skąd ty znasz tak dobrze japoński?
- M-manta, tak? – upewniła się Luani, czy aby na pewno dobrze zapamiętała imię. – Rodzice mówili, że Japonia jest ważnym miejscem dla szamanów, dlatego warto ten język znać. I chociaż to nie ja miałam brać udział w Turnieju, również uczyłam się japońskiego. Niestety nie znam wszystkiego i trochę mi wyleciało z pamięci, dlatego muszę się bardzo czasami postarać, aby coś zrozumieć. Najgorzej jest jednak z pismem, bo tu już całkowicie zapomniałam, jak się stawia kreski – wyjaśniła cicho dziewczyna, starając się nie zarumienić.
- A skąd pochodzisz? – spytała Pilika.
- Z Europy – uśmiechnęła się lekko lawendooka. – A dokładniej to tak… urodziłam się w Czechach, mam mamę Polkę i tatę Anglika, zresztą tam też urodził się mój brat, a mieszkałam we Francji – wszyscy najpierw odtworzyli sobie w pamięci mapę kontynentu, a następnie „pozaznaczali” na tej mapie poszczególne państwa. Po chwili zapytał Horo:
- Jak to „mieszkałaś”? To gdzie teraz mieszkasz? – tutaj Luani westchnęła cicho i pokręciła lekko głową.
- To skomplikowane. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogą to wyjaśnić, ale teraz przepraszam, bo wolałabym się już położyć – odpowiedziała cicho dziewczyna, na potwierdzenie lekko ziewając, toteż zaraz się podniosła i ostrożnie udała się na górę do swojego pokoju, w którym czekało już na nią ubranie, ręczniki i inne potrzebne rzeczy. Nastolatka nawet nie przyglądała się zbytnio pomieszczeniu, bowiem po pierwsze była naprawdę zmęczona, a po drugie w półmroku wszystko wygląda zupełnie inaczej: opisywanie jakiś elementów wystroju należało robić w świetle słonecznym.
Dziewczyna udała się od razu do małej, pokrytej pomarańczowymi kafelkami łazienki, w której wzięła szybki, ciepły prysznic oraz umyła swoje włosy i jakiś kwadrans później położyła się spać. Przez moment dziewczyna zastanawiała się, czy nie zamknąć może drzwi, ale doszła do wniosku, że dosyć już takich więzień, dlatego zasypiając, lawendooka wpatrywała się w ścianę korytarza. Jeszcze tylko usłyszała jakąś kolejną kłótnię Horo i Rena, a już po chwili odleciała do krainy Morfeusza.
***
Mały dodatek: krótka chwila w czasie drogi do Tokio
Jechali tak przez jakiś czas, kiedy z brzucha blondynki wydobyło się głośne buurk. Twarz dziewczyny momentalnie przybrała koloru truskawek, a jej towarzysz, skutecznie ukrywając uśmiech na swojej twarzy, wyciągnął z torby kulkę ryżową, którą podał od razu Luani. Tamta skinęła lekko głową w ramach podziękowania i wciąż niezwykle się rumieniąc, zjadła powoli otrzymaną przekąskę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz