- Panienko Luani! – zawołał od progu Marco. – To panienka już nie śpi?
- Jak widać – mruknęłam w odpowiedzi, wyglądając zza jego ramienia w stronę otwartych drzwi, za którymi rozciągał się korytarz.(Nawet nie zastanawiałam się, że Marco zaczyna się powtarzać: nigdy nie dysponował wielkim zasobem słów przy rozmowach ze mną) Gdzieś tam w głębi stał bardzo wysoki mężczyzna. Od razu wyczułam, że nie jest taki jak Sem, czy też inni, którzy mnie tu odwiedzali. Ten człowiek był raczej z typu tych, którzy siłą próbują przekonywać, abym powiedziała wszystko, co wiem… Boję się go.
- Panienko, dlaczego panienka nic nie chce powiedzieć? Jestem przekonany, że kiedy tylko zdradzisz chociaż jedną swoją tajemnicę, moi szefowie pozwolą ci odejść, a chyba tego chcesz, prawda? – zapytał nagle Marco, przyglądając mi się badawczo. W tym momencie wpadł mi do głowy pewien pomysł:
- Myślę, że już zbyt długo próbowałam to wszystko ukryć… Może masz rację i powinnam wam zdradzić jakąś tajemnicę ze swojego życia… Ale coś mi się wydaje, że nie możesz być jedyną obecną przy tym osobą, prawda?
- Oczywiście, panienko! Jak to dobrze, że nareszcie się panienka zgadza! Wraz z Semem baliśmy się, że nie zmieni panienka swojej decyzji i będzie trzeba przywrócić stary porządek…
- No widzisz, jestem tu już całą wieczność, a i tak potrafię zaskakiwać – uśmiechnęłam się tajemniczo. – Daj mi proszę chwilę, abym zdążyła się przygotować, a potem zabierz mnie tam, gdzie zawsze, gdy całe wasze zgromadzenie próbuje mnie zmusić do mówienia – powiedziałam pewnie i odwróciłam się do okna, czekając aż Marco wybiegnie zadowolony z pokoju. Korzystając z chwili czasu, ubrałam się w długi, wygodny dres, a pod bluzą schowałam książkę, ponieważ wiedziałam, że niezwykłą głupotą byłoby zostawienie jej tutaj. Z zeszytu, który jakiś czas temu dostałam od Sema, wyrwałam kilka kartek i wraz z długopisami, schowałam je do kieszeni. Mój wcześniejszy plan, w którym główną rolę miała spełnić zasłonka, odpłynął sobie gdzieś daleko i jakoś nie spieszyło mu się z powrotem.
Okazało się, że Marco nie był jedyną osobą, która po mnie przyszła. Wraz z nim pojawiło się z tuzin innych ludzi, jednakże nie było wśród nich Sema… Zamiast niego znowu pojawił się ten ogromny mężczyzna. W pewnym momencie ktoś zapytał go cicho: „Panie Serto, czy to aby na pewno bezpieczne, by ta dziewczyna nie była w żaden sposób skrępowana? Przecież jest niebezpieczna”
„Może i tak było wcześniej. Teraz jednak mogę stwierdzić, że prawdopodobnie wystarczającą ją złamaliśmy, aby samowolnie poddała się temu, co dzieje się wokół niej. Zresztą przez cały czas odpowiedni ludzie mają wgląd w jej myśli, toteż z pewnością w porę innych ostrzegą, jeśli miałoby do czegoś dojść” - odpowiedział mu równie cicho ów pan Serto, a ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem.
Czyli dobrze myślałam, że ktoś będzie próbował mnie odczytać. Następnym razem, kiedy zobaczę się z tatą, na pewno kupię mu ogromną czekoladę za to, że nauczył mnie wykrywania takich szpiegów i ukrywania przed nimi prawdziwych myśli^^
Po niedługim czasie krążenia po długich, drewnianych korytarzach, znalazłam się w jakimś dziwnym, dużym pokoju, wypełnionym czerwonymi materiałami, rzędami foteli, jak z bajek rodziców, gdzie zasiadali różni ważni ludzie. Jedno krzesło wyraźnie się wyróżniało: było ono bardzo wysokie i obite ciemnofioletowym materiałem. Przypominało nawet trochę tron królewski.
- Stań tutaj, proszę – odezwał się ktoś z pośród ludzi, którzy przyszli tu ze mną, a ja posłusznie uczyniłam to, o co nakazał. Za chwilę miało zacząć się to, na co najbardziej czekałam i jednocześnie się tego bałam: walka o wolność pośród prawdy i kłamstwa.
- Jestem pewna, że bardzo czekacie na to, co zaraz powiem, dlatego proszę o uwagę, gdyż wyjaśnię to tylko raz – zaczęłam przestraszona, próbując jakoś zniwelować nadmiar nerwów, albowiem one nie mogły w niczym pomóc, a tylko zaszkodziłyby. Rozejrzałam się powoli po sali. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, albowiem tylko tron królewski był pusty. Szkoda, bo chciałabym zobaczyć tego, kto jest za to odpowiedzialny, kto kontroluje tych ludzi niczym marionetki w teatrze, którymi można łatwo kierować i mówić, co mają robić.
- Czy mogę mieć tylko jedną małą prośbę? – spytałam z niewinnym uśmiechem. – Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybym otrzymała swój kryształ, ponieważ to w nim tak naprawdę umieszczone są wszystkie moce zarówno moje, jak i całej rodziny. Słowo harcerza, że nie użyję tego w żaden sposób przeciwko wam. Kamień ma mi tylko pomóc w dobrym pokazaniu wam możliwości mojej rodziny – przyglądałam się z ciekawością ludziom, oczekując ich odpowiedzi. W końcu ktoś rzekł: „Nie, nie możemy ci na to pozwolić”, a ja zrobiłam minę zbolałego szczeniaka, myśląc po cichu, że pora zacząć przechwałki swoimi zdolnościami. Na początek- dar przekonywania:
- A-ale, ale ten kryształek jest mi naprawdę potrzebny… Jestem pewna, że tak naprawdę z chęcią byście mi go oddali, ale nie robicie tego z jakiegoś nic nieważnego powodu… - mówiłam cicho, jednakże w taki sposób, aby każdy bardzo dokładnie wsłuchiwał się w moje słowa. – Jak już obiecałam na słowo harcerza, nie zamierzam zrobić niczego głupiego, dlatego nie wiem, dlaczego się nie zgadzacie. Czy wy naprawdę obawiacie się takiej biednej, słabej dziewczynki, jak ja? – dopytywałam się, posługując się mym głosem niczym melodią, która miała wszystkich oczarować. Po ludziach, zebranych teraz w sali, widać było wyraźnie jak zaczynają się uśmiechać w lekko głupawy sposób, a to oznaczało, że przez najbliższe pięć minut muszę jakoś wykombinować w jaki sposób powinnam stąd uciec i zniszczyć wszystko, co miało ze mną wspólnego. W tej samej chwili poczułam tuż obok siebie ciepłą obecność Amiry. Ona, jako duch służący mojej rodzinie, musiała się nauczyć kilku ciekawych sztuczek, jak chociażby umiejętność chowania się przed innymi tak, aby nikt poza na przykład mną nie mógł jej zobaczyć.
Ręce zaczęły mi się pocić z nerwów. To, co działo się do tej pory, miało się okazać bułką z masłem w porównaniu z tym, co mnie ostatecznie czekało. Ucieczką.
Nagle tuż przede mną pojawił się kamień. Musiałam bardzo się starać, aby nie rozpłakać się nagle ze szczęścia, bowiem bałam się, że wtedy moc moich czarów osłabnie. Wzięłam do ręki łzę i rozejrzałam się powoli po twarzach ludzi.
- Dziękuję – wyszeptałam delikatnie, rozglądając się powoli z szczerym uśmiechem i zaczęłam mówić dalej:
- Otóż moją największą tajemnicą jest fakt, iż… nie potrafię pływać… - powiedziałam niepewnie, robiąc minę dziecka, które zdradziło największą tajemnicę swojego dotychczasowego życia.
- To, czy ty potrafisz, albo nie potrafisz pływać, jakoś nie bardzo zebranych tu ludzi interesuje – odpowiedział jeden z mężczyzn zebranych w pomieszczeniu. Szczerze mówiąc, przeraziłam się kompletnie! Liczyłam na to, że swoimi gadkami i ładnymi oczkami udało mi się wszystkich otumanić na tyle, by zdradzić pewne fakty z mojego życia, które jednak nie są aż takie istotne i w tym samym czasie zastanawiać się co zrobić potem, a tu… guzik.
- Może i tak, szanowny panie, jednak pomyślałam, że zacznę od tych najmniejszych faktów, ale widzę, że wolałby pan, abym od razu pokazała to, na co wszyscy czekają… - mówiłam powoli, starając się oczarować również tego człowieka, niejakiego pana Gurta, co nie przynosiło żadnych rezultatów. – Jak duża liczba szamanów, całkiem dobrze radzę sobie we władaniu duszkami natury, na przykład tymi, zamieszkującymi liście – dmuchnęłam lekko w swoją dłoń i pokazał się na niej pojedynczy liść. Zazwyczaj duszki te pozostają małe i po prostu spełniają jakieś różne polecenia szamańskie. Ja potrafię zrobić coś jeszcze – podrzuciłam roślinkę do góry, która, opadając, zmieniła się w dziesięć razy większy liść niż wcześniej, a po chwili wyłonił się z niej około półmetrowy duszek. Istotka w pewnym momencie zmieniła się w dziesięć takich samych istotek i w takiej postaci zaczęła/ły krążyć wokół jednego z mężczyzn.
- Może i wydaje się to zwykłą sztuczką, jednak tak nie jest. Z reguły sposobem na takie coś jest zamknięcie oczu i szukanie swym uchem jakiegoś szmeru, jednak tutaj to nie zadziała, bowiem każda z kopi tego duszka wytwarza ten sam hałas, uniemożliwiając w ten sposób rozpoznanie prawdziwego źródła dźwięku – mówiłam spokojnie, ukrywając w kieszeni bluzy dziewięć innych liści, bowiem nie chciałam, aby reszta zgromadzenia dowiedziała się o moim małym podstępie.
Zaczęłam opowiadać o różnych formułach, które należy skierować do duszka, aby osiągnąć taki, a nie inny efekt, jednak z góry wiedziałam, że to co mówię jest błędne, bowiem udało mi się tego dokonać nie za pomocą siły, a gorącej prośby. Zgodnie z moim poleceniem, duszki miały się ukazywać szamanom przez najbliższe dwie godziny i udawać, że spełniają dane im zadania, a później zachowywać się jak zawsze.
Swoją drogą bardzo jestem ciekawa, jak mi się udawało funkcjonować tamtego dnia:
Jednocześnie prosiłam duszki, aby wykonywały konkretne zadania, udawałam, że moje intencje są jak najbardziej szczere, ukrywając swe prawdziwe myśli przed innymi w pomieszczeniu oraz nakazałam Amirze, aby zabrała innego duszka: Iskrę Ognia do pomieszczenia, gdzie znajdował się wachlarz, aby ta istotka go spaliła, nie zostawiając za sobą żadnego śladu mojej obecności.
Dokonałam tego „podzielenia mózgu” mimo, iż nigdy tego nie ćwiczyłam, znaczy… nie w takim stopniu. Kiedyś uczył mnie tego tata, ale niezbyt mi się wtedy udawało. Polegało to na tym, że mama próbowała odczytać moje myśli, więc musiałam zamknąć przed nią umysł i udostępniać tylko to, co chciałam, a w tym samym czasie tata zadawał mi różne pytania i kazał na nie odpowiadać dłuższymi zdaniami. Wtedy zawsze coś mi się poplątało: a to nie zamknęłam głowy wystarczająco, a to zaczęłam opowiadać to, co było zakazane. Po jakimś miesiącu rodzice powiedzieli: „Może to jeszcze dla ciebie za trudne. Spróbujemy ponownie, kiedy tylko skończysz dwanaście lat”. Podobnie z gotowaniem i wielką liczbą jakiś mniejszych lub większych aspektów szamańskiej rodziny. Niektórzy mówili, że jestem po prostu zbyt młoda, inni zaś, że pomimo świetnych rodziców i brata, jestem beznadziejna… No tak, znowu Josh był najlepszy, bo wykonał pełną kontrolę ducha w wieku ośmiu lat, a ja tego dokonać nie umiałam… tyle, że ja również potrafiłam kilka niezwykłych rzeczy, na które nikt nie zwracał uwagi, albo karał, że nie zajmuję się tym, co ważne…
„Nie, przestań myśleć o rodzinie. To nie jest dobry moment na zastanawianie się nad swoją przeszłością, muszę się skupić na tym, co istotne!” – zganiłam się w myślach i ponownie skupiłam się na tym co robię, gdy w pewnym momencie usłyszałam w mej głowie zupełnie obcy głos:
„Widzę, że jesteś dosyć zajęta, co? Nie musisz się mnie teraz obawiać, bowiem nic ci nie zrobię. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jeśli wyjdziesz z tego pokoju, ucieczka okaże się bułką z masłem, bowiem drzwi frontowe nie są aż tak zabezpieczone. No, to na razie i życzę powodzenia, Mahare Luani. Ach, tak jeszcze przy okazji: jakoś wątpię, ażebyś ty kiedykolwiek była harcerką” – w tym momencie to ‘coś’ zniknęło zupełnie z mojego umysłu, jednakże w ogólne nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić i rozejrzałam się szybko po wszystkich, jednak nic nie zauważyłam. W pewnym momencie usłyszałam cichy szept swojego ducha stróża: „Wszystko załatwione. Musisz szybko się teraz ulotnić… Dobry do tego będzie kryształ. Wystarczy, że wyczarujesz za jego pomocą trochę pyłu wspomagającego sen, a już po dwóch sekundach będziesz wolna”
No, dobrze to wszystko wygląda w teorii, ale praktyka? Oby się udało…
- Dzięki duszkom potrafię zrobić coś jeszcze: zasłonę dymną – powiedziałam cicho i wyciągnęłam przed siebie zawieszoną na łańcuszku łezkę, a każda z istotek zaczęła być zewsząd otoczona złotym pyłem. Wszyscy zebrani w sali zaczęli nagle ziewać, a dwie sekundy później zauważyłam, że każdy już oparł się wygodnie i zasnął, toteż rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, założyłam naszyjnik i wybiegłam z pokoju.
***
Zgodnie z tym, co usłyszałam wcześniej, ucieczka z samego budynku była zaskakująco łatwa. Biegłam teraz przez jakieś tereny tak szybko, jak tylko pozwalała mi moja kondycja i kostka, oczywiście w kierunku Tokio. Niestety , biorąc pod uwagę mój stan, trochę ciężko było…
Kiedy po jakimś czasie się zatrzymałam, aby nabrać sił, lewa ręka znowu zaczęła mnie boleć. Nie było to jednak nic, co doświadczyłam do tej pory. Owszem, znak kota się pojawił, jednak już kilka chwil później zaczął zanikać, a ja mogłabym przysiąc, że zwierze te w jakiś bardzo dziwny sposób przeszło sobie aż do serca. Pytałam Amirę, czy wie o co może chodzić, jednak nie mówiła ona nic, niż: „najlepiej będzie, jeśli przebiegniesz ścieżką pośród tamtych drzew”, czy też inne tego typu zdania.
Wkrótce, po wielu godzinach ciągłego ruchu, zakręciło mi się strasznie w głowie ze zmęczenia i przewróciłam się na ścieżkę, tracąc na chwilę przytomność…
Kiedy po jakiś dziesięciu minutach (przynajmniej według Amiry) uchyliłam lekko powieki, ujrzałam tuż nad sobą pysk lwicy… Tak, zgadza się, pysk lwicy, a po chwili i całą resztę stworzenia, kiedy podniosłam się szybko do pozycji półleżącej.
~Witaj, Luani. Cieszę się, że będę mogła tobie służyć – wyszeptała z uznaniem lwica, kłaniając się lekko przede mną. (Amira twierdzi, że miałam wówczas genialną minę, ale przepraszam bardzo – mogłabym się spodziewać różnych dziwactw, ale lew się do tej listy z pewnością nie zaliczał -.-). Odpowiedziałam coś w stylu „miło poznać” i uśmiechnęłam się lekko przestraszona. Wtedy to lwica rzekła:
~ Nazywam się Malkia i jestem duchowym opiekunem tego naszyjnika, więc zarazem również i twoim, skoro kryształ należy do ciebie. Od razu, nim zacznę ci wszystko opowiadać, chcę, abyś usiadła na moim grzbiecie i złapała mnie mocno, abyś nie spadła ze mnie przypadkiem, kiedy będziemy podróżowały – kocica popatrzyła na mnie wyczekująco, a ja po chwili oporu spełniłam jej dosyć oryginalną prośbę i już teraz to ona martwiła się drogą, a ja mogłam sobie wygodnie posiedzieć i posłuchać tego, co ma mi do powiedzenia. – Dziwisz się zapewne, że nigdy o mnie nie słyszałaś, jednak wiedz, że jest to najzupełniej normalne, ponieważ przybieram różne formy, w zależności od właściciela kryształu. Raz byłam orłem, kiedy indziej wilkiem. To, co uczyniłaś, wymagało od ciebie wielkiej odwagi i swoistego sprytu. Do tego jeszcze twoja władza. Od razu widać, że sporo zdziałasz, dlatego więc najlepszym towarzyszem dla ciebie jest lew. Od teraz możesz się cieszyć, bowiem strzegą cię dwie bardzo silne postacie: Amira i ja. Jestem pewna, że nic ci nie będzie – lwica mówiła coś jeszcze, jednakże przytuliłam się do niej zmęczona i już chwilę później odpłynęłam do słodkiej krainy snów, w której wyjątkowo nie męczyły mnie żadne koszmary.
No, powiem szczerze, że blog tutaj ma nawet ładniejszy szablon, niż ten na onecie. Hm, muszę zmienić adres w linkach na blogu...
OdpowiedzUsuńA póki co, zapraszam serdecznie na http://shaman-no-sekai.bloog.pl/ na nowy part. :)