- No, Ren, zamierzasz się jeszcze
dzisiaj odezwać? – spytała Jun, gdy późnym wieczorem oglądała z bratem
telewizję, choć można stwierdzić, że oboje od początku nie przejawiali chociaż cienia zainteresowania wiadomościami. Odkąd tylko Luani wróciła do siebie chłopak po prostu milczał. Wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą i tyle. Nic więcej. Siostra martwiła się
o niego, jednak znała go na tyle dobrze, że wiedziała, iż jedyne, co mogła
zrobić, to siedzieć obok i nie wyciągać niczego na siłę. Nie oznaczało to
jednak, że i ona zamierza milczeć, wręcz przeciwnie: trajkotała o wszystkim, co
tylko przyszło jej na myśl, zaczynając od świetnego przepisu na zdrowe
hamburgery, który dostała od Ryu, przechodząc przez kłótnię Yoh i Hao, w czasie
której bliźniacy stłukli wazon i Anna zadała im morderczy trening, a kończąc na
bardzo dokładnym opisie pięknej sukienki wypatrzonej w pewnym sklepie w czasie
wspólnych zakupów z Kyoyamą. Ren jednak uparcie milczał, ba- nie pokazał
absolutnie żadnej reakcji, zupełnie jakby w ogóle nic nie słyszał! Zielonowłosa
zerknęła na brata i zauważyła, że ma przymknięte oczy, a oddech jakoś dziwnie
mu się uspokoił… Nie zastanawiając się więc dłużej, dźgnęła go w ramię.
- To mój samolot! – Miodooki
poderwał się gwałtownie i rozejrzał niepewnie po pokoju. Zamiast jednak na
lotnisku, znajdował się w swoim zwyczajnym salonie, a tuż obok, na kanapie,
siedziała Jun śmiejąca się głośno.
- Ty śpiochu! – zawołała w
przerwie śmiechu. – Myślałam, że tylko Yoh ma zdolność zasypiania w każdym
miejscu, ale najwyraźniej doganiasz go nawet w tych zawodach!
Tao, widząc minę swojego brata,
zachowała się bardzo mądrze, bowiem co prędzej pobiegła do swojego pokoju, nie
pozwalając bo dosięgła jej zemsta Rena.
*
Powrót do szkoły okazał się dla
Rena i Luani średnio miłym doświadczeniem, bowiem część nauczycieli nie
przejęła się wymówką „przez trzy tygodnie byłem/am chory/a i dlatego nie było
mnie w szkole”, bowiem zwykłe przeziębienie tyle trwać nie mogło, a braki
zawsze można nadrobić i leżąc w łóżku, a jeśli było to coś poważniejszego, z
pewnością nie obyłoby się bez wizyty w szpitalu, na co lekarze wystawiliby
odpowiednie zaświadczenie.
- Ta wredna baba wstawiła mi
kosę! I za co? Za to, że nie rozpisałem jakiegoś idiotycznego wzoru na kwas acetylo-kwasowego,
na omawianiu którego mnie nawet nie było! – zawołał oburzony Tao dosiadając się
do przyjaciół w czasie długiej przerwy obiadowej.
- To jest kwas acetylosalicylowy,
mówimy o nim na przykład w aspirynie i…
- Czy ktoś się ciebie pytał o
zdanie, Oyamada?! – Blondyn spuścił głowę i wymamrotał ciche przeprosiny,
których nikt nie usłyszał ze względu na hałas panujący wokół.
- Tao, jakiś ty się nerwowy
zrobił. Czyżby zaprzestano produkcji żelu do włosów, który używasz? Zdradzę ci
w sekrecie, że istnieje niejeden na rynku, który jest równie dobry - zagadnęła
jak gdyby nigdy nic Roze, dosiadając się do stolika i kładąc jedzenie na
uprzednio rozłożonej serwetce, na co miodooki poderwał się gwałtownie z zamiarem
rzucenia się na blondynkę, jednak w ostatniej chwili przytrzymali go Yoh i
Manta (choć ten drugi chyba raczej tylko symbolicznie, trudno oczekiwać po nim
jakiejś znacznej siły :D).
- Luani, a jak tobie mija dzień?
– spytała Anna, kompletnie ignorując zachowanie pozostałych. Lawendooka
westchnęła głośno:
- Japoński i matematyka. Nic
więcej nie powiem. – Otworzyła swoje pudełko z jedzeniem i przyglądała mu się
usilnie, udając że wybór pomiędzy tostem, a kanapką z dżemem jest niezwykle
problematyczny i wymaga dokładnego zainteresowania się tą kwestią.
- Nie jestem głodny – powiedział
niebawem Ren z udawanym spokojem. – Zresztą teraz w-f. Widzimy się później – z tymi słowami
poniósł się szybko, spakował praktycznie nietknięte jedzenie z powrotem do
torby i poszedł pod salę.
- Ale się zrobił nerwowy i
drażliwy – mruknęła Ningio, jednak nikt nie podejmował już tej rozmowy. Jedynie
Luani poprosiła Yoh i Mantę, by zadbali o to, żeby Ren nie przesadzał w czasie
ćwiczeń, bo musi jeszcze się oszczędzać, na co obaj zgodzili się ochoczo, a
zaraz potem wszyscy siedzący przy stoliku, to jest Yoh, Anna, Luani, Roze,
Manta i Tamara (tak, ona też tam była, choć nie odezwała się chociaż słowem)
dojedli szybko to, co mieli i pognali na zajęcia.
Asakura już na rozgrzewce przekonał
się, że podjął się naprawdę ciężkiego zadania, bowiem nawet jeśli Ren z
początku starał się na siebie uważać, to nauczyciel nie godził się, by ktoś,
kto zawsze wykonuje wszelkie ćwiczenia niezwykle szybko i dokładnie, nagle
spadł do poziomu przeciętnego.
- Tao, włóż w to trochę życia!
To, że cię nie było w szkole przez prawie trzy tygodnie nie oznacza, że teraz
masz mi biegać za piłką jak pięciolatka ze złamaną nogą! – ze strony obu klas
rozległy się chichoty, uczniowie mieli w końcu możliwość ponabijania się z
kogoś, kto razem z Asakurą uchodził za najlepszego. Ren pomrukiwał pod nosem
różne przekleństwa, przypominał sobie usilnie, dlaczego w ogóle coś obiecał i
co mogłyby mu zrobić Luani i Jun, które z pewnością dowiedziałyby się, gdyby od
razu chciał zdobywać Mount Everest swoich możliwości. Yoh natomiast starał się
wesprzeć jakoś przyjaciela, chociażby każąc reszcie chłopaków się zamknąć, a
Manta, siedząc na ławce rezerwowej (z której raczej na pewno nie ruszyłby się
do końca meczu), wykrzykiwał różne hasła wspierające chłopaków.
Nauczyciel w końcu odpuścił, lecz
nie zrobił tego tylko i wyłącznie z własnej woli. Na ostatni kwadrans lekcji
wymyślił bowiem małe zawody. Chłopcy mieli się podzielić, lecz nie klasami, a
po równo, by każdy zespół miał jakieś szanse. Yoh był w grupie między innymi z
Mantą, a w ekipie Rena znajdował się niezwykle wysoki i potężny chłopak, który
może i był nawet silny, ale za to z szybkością sobie nie radził (pamiętacie
osiłka z pierwszego odcinka, który naśmiewał się z Manty, gdy tamten mówił o
duchach? To właśnie on ^^). W wyścigach szamani jak zwykle zostali ustawieni
jako ostatni, by pomóc swojej drużynie w ostatecznych wyścigach. Co jak co, ale
Ren nie mógł sobie pozwolić na to, by właśnie Asakura przyczynił się do zwycięstwa,
tak więc gdy przyszła ich kolej, bowiem poprzednicy przybiegli w niemalże w tym
samym momencie, wystartowali z pełną prędkością. Pierwsza połowa dystansu, to
jest dobiegnięcie do pachołka, dla obojga nie była szczególnym wyzwaniem,
jednakże kilkanaście metrów przed metą Tao okropnie zakręciło się w głowie i
zwolnił nagle, a gdy już dobiegł jako drugi na metę, przewróciłby się, gdyby
Yoh go nie złapał i posadził ostrożnie na ławce. Nauczyciel, nawet jeśli
widział to wszystko, udawał że nic nie widzi, a reszta chłopców zamiast przejąć
się tym, że ich znajomy źle się czuje, śmiali się z niego lub narzekali, że
przegrali cały wyścig.
- Manta, masz pomysł, co zrobić?
– spytał trochę niepewnie Asakura, gdy przyjaciel do nich podszedł.
- Nic nikt nie musi robić.
Wszystko ze mną w porządku – oznajmił „lekko” wkurzony miodooki.
Przyjaciele mieli co do tego inne
zdanie, jednak zaraz zadzwonił dzwonek na przerwę, toteż nie było okazji, by
zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. Tao bowiem od razu podniósł się z ławki i
poszedł pewnie do szatni, gdzie przebrał się szybko i poszedł na następne
zajęcia.
*
W atmosferze ogromu nauki, ale i
wielu żartów w grupie przyjaciół nastał czas Bożego Narodzenia, który może i
nie był szczególnie przez Japończyków obchodzony ze względów religijnych, lecz
można rzec, iż czysto komercyjnych, ale ogrom ubranych choinek na ulicach,
porozwieszane wszędzie lampki, nieraz ludzi w telewizji wołających: „Merri
Kurisumasu!” dawał Luani i paru innym osobom z poza Kraju Kwitnącej Wiśni chociaż
namiastkę tych prawdziwych świąt spędzanych w gronie rodziny czy przyjaciół.
Między innymi też dlatego Asakura
i jego kompania postanowili zorganizować uroczysty obiad w szamańskim gronie. Właściciel
mandarynkowych słuchawek zadzwonił do przyjaciół z czasów w okolicy Turnieju.
Wszyscy potwierdzili swoją obecność, toteż nie pozostało już nic, jak tylko
przygotować odpowiednio dużą ilość jedzenia, jakieś prezenty (bo choć każdy
zarzekał się, że niczego nie będzie kupował skoro jest to tylko obiad, i tak miał
w zanadrzu pomysł na listę prezentów dla
każdego), pokoje dla gości.
Na ponad tydzień przed zjawił się
Ryu, który podjął się szykowania posiłków. Dziewczyny albo mu pomagały, albo
ozdabiały dom różnymi świątecznymi bibelotami. Yoh, i Manta podjęli się
posprzątania domu, lecz nie zawsze działali sami, bowiem gdy któraś z koleżanek
nie zajmowała się akurat niczym związanym z tematem „kuchnia”, pomagała
biedakom w ogarnięciu tej sporej przestrzeni. Hao, Faust i Ren podjęli się zaś
tematu zakupów i o dziwo w miarę spokojnie i cierpliwie stali w ogromnych
kolejkach w co drugim sklepie.
W Wigilię zjawili się Horohoro,
Pirika i Lyserg, którzy pomimo zmęczenia podróżą zgłosili gotowość do
jakiejkolwiek pomocy, jeśli byłaby taka potrzeba, jednak reszta grzecznie
podziękowała i nakazała gościom odpoczynek.
Następnego dnia rano Luani zaraz
po przebudzeniu się wstała w bardzo wesołym nastroju. Wzięła z szafki
przygotowanej wcześniej ubrania i poszła do łazienki, gdzie odświeżyła się
przyjemnym prysznicem, a następnie ubrała swój świąteczny zestaw, na który składał
się czerwony golfik z nadrukowaną na niego partyturą w złotym kolorze, czarne
rurki również ze złotymi zdobieniami w postaci esów-floresów oraz czerwone
baletki z kokardkami. Włosy zaplotła w bardzo długi kłos na bok, co zajęło jej
sporo czasu, lecz efekt wart był zachodu. Nawet umalowała się delikatnie. Jak
się później okazało, nie tylko blondynka bardzo się postarała, aby jak
najlepiej wyglądać, bowiem każdy z wesołej gromadki ubrał się odświętnie.
Chłopcy mieli na sobie koszule w różnych stonowanych kolorach i eleganckie
spodnie, a dziewczęta śliczne sukienki, jedna piękniejsza od drugiej. Anna
wybrała kolory pomarańczowy jako swój motyw przewodni, Tamara różowy, Pilika
niebieski, Jun zielony, a Ningio, która też niebawem się zjawiła, wybrała białą sukienkę z ogromną ilością falbanek, koronek i innych ozdób.
Brakowało już tylko jednej osoby,
a mianowicie Chocolove, który mówił wcześniej, iż zjawi się w okolicy
dwunastej, a tu już zbliżała się nieuchronnie czternasta, jednak przyjaciele
nie martwili się zbytnio – wiedzieli, że teraz przemieszczanie się po mieście
nie należało do najłatwiejszych. W związku z tym, że zjedli śniadanie dość
wcześnie, zaczynali być już głodni i chętnie przystąpiliby do obiadu, ale
obiecali czekać... Oczywiście nie oznaczało to, że siedzieli jak na szpilkach
wpatrując się w okna, bowiem śmiali się i żartowali w salonie. Luani i Roze
poznały choć trochę Lyserga, który z początku nie mógł się przekonać w stu
procentach do Hao, jednak teraz już rozmawiał ze wszystkimi na luzie.
- Hejo wszystkim! – zawołał
głośno Choco wchodząc do domu Asakury, jednak odpowiedział mu tylko dobiegający
z salonu głośny śmiech Yoh i krzyczącego z jakiegoś powodu Horohoro. Nie tracąc
dobrego humoru, Mc Daniel odłożył torbę na bok z zamiarem odniesienia jej
później do jakiegoś wolnego pokoju i rzucił na nią swoją brązową zimową kurtkę,
a następnie udał się do salonu, gdzie przywitał się ponownie, tym razem słysząc
już odpowiedzi radosne, bądź neutralne.
- Cześć. Jestem Luani – blondynka
uśmiechnęła się delikatnie, a ciemnoskóry zachichotał głośno.
- Ja jestem Choco, ten zabawny, o
czym z resztą na pewno wszyscy ci już mówili! – Luani tylko pokiwała głową,
zerkając ukradkiem na Horohoro, który przewrócił akurat oczami.
- Szczerze mówiąc nic o twoim
humorze nie słyszałam – wtrąciła Ningio, nim Jun zdołała zasłonić jej usta.
- Naprawdę? To czeka cię
doskonała porcja świeżego humoru. Homar z miętą! – Nie wiedzieć skąd, Choco
naprawdę wyciągnął homara na tacy obłożonego listkami mięty. – Rozumiecie?
Humor/Homar! I mięta jako świeżość!
Przez chwilę nastała totalna
cisza (a autorka się zdziwiła, że naprawdę coś takiego wymyśliła ^^”)
- O tak, Choco, teraz każdy już
doskonale wie, jak beznadziejne są twoje żarty – oznajmił Ren jak gdyby nigdy
nic, dopijając butelkę mleka. Mc Daniel trochę się naburmuszył, słysząc te
słowa, odpowiedział kolejnym „żartem” (celowo w cudzysłowie), na co Ren i
Horohoro niemal biedaka zaatakowali, jednak siostry na szczęście momentalnie
ich powstrzymały.
Nareszcie przyszedł czas, by
rozpocząć właściwe świętowanie, a konkretniej zabrać się do smakowicie
wyglądającego jedzenia poprzedzonego długo trwającym składaniem sobie życzeń
(dla niektórych może i nie było ku temu tradycyjnej okazji, ale przecież nic
nie stało na przeszkodzie, by życzyć przyjaciołom zdrowia i szczęścia). Zbyt
długo zajęłoby opisywanie kto kiedy do kogo podchodził i co dokładnie mówił,
toteż można posłużyć się małą listą zarówno osób, jak i tego, co między innymi
usłyszały (ale dużo osób wyszło…):
1. Yoh:
żebyś w końcu choć trochę spoważniał
2. Anna:
jesteś bardzo dobrą trenerką, ale może by tak czasami dać możliwość przeżycia
twoich ćwiczeń?
3. Hao:
spełnienia marzeń (o ile nie zawierają się w słowach „zniszczyć ludzkość” –
dodatek Horohoro&Choco, za co obojgu się oberwało)
4. Tamara:
więcej pewności siebie!
5. Luani:
częściej się uśmiechaj/ Wesołych Świąt! Dużo zdrowia i radości! (to mówili
Choco i Lyserg, bowiem wcześniej nie znali Mahare)
6. Ren:
ty czubie! Rozpuść choć trochę ten lód w swoich żyłach!
7. Jun:
nie zmieniaj się!
8. Horohoro:
Śnieżna Czapko, znormalniej. Bo jak nie, to cię zaatakuję swoim Guan-Dao!
9. Pirika:
spełnienia marzeń!
10. Choco: by
choć jeden opowiedziany przez ciebie żart był naprawdę śmieszny.
11. Lyserg:
wszystkiego dobrego! (tak, brak pomysłów na ciekawe życzenia dla niego)
12. Ryu:
wspaniałej fryzury bez dużego wysiłku oraz żeby nikt ci już jej nie zniszczył
13. Faust: dużo
zdrowia. Nawet bardzo.
14. Manta:
żebyś był choć trochę wyższy
15. Roze: żebyś
już nie była taką snobką! (na te słowa Roze rzuciła babeczką w Luani, ale ta
zdążyła się uchylić i ciastko trafiło Annę prosto w twarz. Kyoyama odwdzięczyła
się rzutem galaretką, która zamiast Roze trafiła Horohoro i w ten sposób
wyniknęła mała bitwa na jedzenie)
W pewnym momencie szamani
raptownie ruszyli się z miejsc do swoich pokojów (Choco biedny na korytarz xD),
a gdy wrócili do salonu, zanim usiedli na swoich miejscach, podrzucili małą
stertę upominków pod bambusa ozdobionego lampkami (swoją drogą chciałabym to
zobaczyć ^^), jednak rozpakowywanie prezentów miało nastąpić dopiero po
jedzonku.
- A kto przygotował te
ciasteczka? – Zapytał Yoh wskazując wypieki z kandyzowaną skórką pomarańczową.
– Są naprawdę pyszne!
- Anna, mistrzu Yoh – poinformował
Ryu, a widząc miny tej dwójki zaczął się głośno śmiać.
- Nie sądziłem, że ty… Łał! –
Asakura wstał i podszedł do Kyoyamy, którą mocno przytulił, a która najpierw
uśmiechnęła się wzruszona, jednak zaraz przybrała kamienną twarz i odepchnęła
od siebie chłopaka.
- Czyżbyś nie wierzył w moje
zdolności? Za to czeka cię dwadzieścia kilometrów biegu i seria
przysiady-pompki-skakanka – poinformowała blondynka, a Yoh zrobił minę
zbolałego szczeniaka.
- Ale… Ale jak to? Anno, są
święta!
- No właśnie, daj mu trochę luzu
– poparł przyjaciela niebieskowłosy, a Hao i Choco pokiwali głowami na znak, że
zgadzają się z szamanem z północy.
- Wasza trójka do niego dołączy.
Ktoś jeszcze chce? Ale dobrze, znajcie moje dobre serce, pozwalam wam wykonać
tę karę dopiero jutro…
- Tak!
- … bo dzisiaj pozmywacie
naczynia po tym jakże smacznym obiedzie. – Dokończyła zadowolona Anna, czego
nie można powiedzieć o nastrojach chłopców. No cóż, czego mogli się spodziewać
zadzierając z Kyoyamą?
Rozmowy ciągnęły się do bardzo
późnych godzin wieczornych. Biedacy obciążeni posprzątaniem po obiedzie mogli
na szczęście liczyć na pomoc Piriki i Luani, które doskonale zdawały sobie
sprawę z tego, że jeśli zostawiłyby szamanów same, mogłyby potem nie mieć
możliwości nawet nastawienia wody na herbatę, gdyż kuchnia wymagałaby
gruntownego remontu.
- Te talerze są już ostatnie.
Nawet nie trwało to tak długo jak myślałam – uśmiechnęła się lawendooka.
Hao odebrał od niej naczynia i
zabrał się za ich czyszczenie, a w tym czasie jego brat i Horohoro wycierali
szklanki i przekazywali je Choco i Pirice, by tamci mogli je odłożyć w
odpowiednim miejscu.
- Teraz doskonałym zwieńczeniem
dnia byłaby przyjemna kąpiel – westchnął cicho starszy Asakura przeciągając się
leniwie.
- Reszta pomyślała o tym samym.
Jun pytała, kiedy skończymy i z Luani do nich dołączymy – poinformowała Pirika,
na co jej brat wyszczerzył ząbki w szerokim uśmiechu.
- To może i ja bym do was
dołączył? Pewnie beze mnie będziecie się czuły takie samotne i… Ej, siostra! To
był żart, nie musisz od razu mnie bić! I tak, tak, wiem, że są dwa baseny!
- Kretyn – podsumowali go krótko
bracia, a Luani nie mogła się z ich opinią nie zgodzić.
Gdy tylko ostatni talerz
wylądował na swoim miejscu, przyjaciele dołączyli do reszty szamanów relaksujących
się w najlepsze w ciepłej wodzie, a później wszyscy poszli spać do swoich
pokoi, wspominając mile kończący się właśnie dzień. Większość z nich jednak nie
odpłynęła do krainy Morfeusza od razu, bowiem wcześniej przejrzeli i pobawili
się prezentami, które otrzymali.
*
Jedna osoba siedziała w pokoju, gdzie
jedynym źródłem światła były dwie świeczki nadające lekki półmrok, które były
jednak na tyle niewystarczające, że nie można było rozpoznać twarzy ów
człowieka tu siedzącego na ciężkim fotelu ze skórzanym obiciem, który wykazywał
się na zewnątrz ogromną siłą spokoju. Jedynym znakiem, że się nad czymś
zastanawiał i być może trochę denerwował były jego ręce wystukujące palcami
jakiś rytm.
- Przedstawienie czas wznowić.
Czas na drugi akt. Tylko jak go zatytułować?
Może Klatka upleciona z więzów
krwi? Hmm… Tak, ta nazwa pasuje idealnie. Ale poczekam jeszcze kilka dni, niech
się nacieszą swoim towarzystwem…
Ohayo!
Napisałam nowy rozdział już jakiś czas temu, ale doszłam do wniosku, że po pierwsze: nie mogę pisać samych wydarzeń, w których jedna akcja goni drugą, a po drugie: kilka razy umieszczałam tekst "kilka tygodni później", co jakby nie patrzeć od września musiało już przejść w grudzień, a bardzo chciałam opisać święta. Dlatego też napisałam rozdział od nowa, wykorzystując jednak kilka rzeczy ze starej wersji.
Nie mogę uwierzyć, że już lipiec minął! Ale na szczęście jeszcze sierpień, który zapowiada się ciekawie: teraz w środę urodziny (a za rok osiemnastka...), potem wyjazd z chórem do Macedonii na konkurs.
Dziękuję tym, którzy czytają i komentują - to daje naprawdę niezwykłego kopa mojej wenie, żeby zabrała się do pracy :D
Pozdrawiam~
Ha! Pierwsza xD...Notka ciekawa. Nawet podejrzewam kto tak stukał w fotel xD. Hmm...Anna jak zawsze miła i kochana dla wszystkich >.<...Ubóstwiam ją. Kocham Hao i Rena...Ee, ja wszystkich kocham xD. Notka świetna. Proszę o dalsze informowanie mnie xD
OdpowiedzUsuńjej, fajny rozdzialik:) taki... wesołogromadkowy:D uwielbiam tych wariatów^^ choć w pierwszej części królował raczej Ren i jego głupota...XD no tak, typowy facet... z prawdziwą chorobą za nic nie pójdzie do lekarza, ale zwykłe przeziębienie robi z niego roślinę... Ren ma szczęście, że ma go kto pilnować^^'
OdpowiedzUsuńpodobały mi się święta:) może tylko wolałąbym nieco więcej o bliźniakach, no ale cóż, maniaczki pod tym względem nigdy nie zadowoliszXD a tak poza tym... żartówki Choco są the best!;D
rozdział się podobał:) taki... sympatyczny:) buziaczki i czekam na next:)
i spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji urodzin:D
Początek idealnie przedstawił relacje starsza siostra i młodszy brat. Oj Ren ma do Jun cierpliwość, aż zaskoczona jestem że tyle wytrzymał ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że Yoh się nie zadręczał bo przecież Ren`a sie nie przekona aby się nie męczył. I w ogóle współczuje im z tą nieobecnością. Co racja to racja- przeziębienia nie trwa tyle czasu no a usprawiedliwienia ze szpitala też nie mają.
Święta :D sprawnie opisałaś życzenia ;) brawo Anna! Kocham jej stanowczość i tą wredotowatość :D Trening sam sie nie zrobi ;)
Groźna ta nazwa drugiego aktu wiesz? Ale co to za historia bez akcji ;P pozdrawiam :) paaa :*